Wylot z Warszawy o 14. Lot spokojny. Dwa posiłki, dwa filmy, chińskie piwo zwane od dziś „siki Weroniki”. Różnica czasu sześć godzin.
Lądowanie o godzinie czwartej z minutami czasu lokalnego. Zanim wyszliśmy z lotniska minęły niemal dwie godziny. Na lotnisku jest wifi, więc można być w kontakcie. Chińczycy ograniczają niektóre serwisy. Przykładowo insta, yt, Whatsapp, telegram nie działają. Przynajmniej w tej lotniskowej sieci. Uruchamiamy VPN na naszych telefonach i reżim się poddaje, wszystko działa.
Z lotniska bierzemy Airport Express czyli kolejkę i jedziemy do najbliższego metra czyli stacji Dongzhimen. Sporo łazimy, jednak zmęczenie daje o sobie znać. Nie spaliśmy tej nocy. Właściwie noc gdzieś zniknęła po drodze. Temperatura jest na granicy przyzwoitości, rano około 15 stopni. Jest słońce i niebieskie niebo i robi się coraz cieplej.
Łaziliśmy po centrum kilka godzin. Robimy to z plecakami. Zwłaszcza w okolicach wejścia do Zakazanego Miasta i placu Tiananmen.
Ostatecznie wczesnym popołudniem dotarliśmy do hotelu. Trochę z przygodami, ponieważ nie znajdował się on tam gdzie wskazywała mapa, lecz kilometr gdzie indziej. Poprawne zlokalizowanie nie było wcale łatwe. Musiałem prosić dwóch napotkanych Chińczyków aby zadzwonili do hotelu i przekazali nam wskazówki. Znajomość angielskiego wśród napotkanych jest zerowa. Nikt nie mówił ani słowa, pozostaje więc język ciała i tłumacz w telefonie. I to offline, bo nie kupiliśmy jeszcze karty.
W hotelu przespaliśmy się dwie godziny i pojechaliśmy na dworzec odebrać bilety kolejowe. Bilety zamówiłem i opłaciłem w Polsce. Skorzystałem z serwisu, który znalazłem w necie i który miał dobre referencje. Nie zawiodłem się. Koszt biletów sypialnych PEK-SHA i SHA-KAN dla dwóch osób to około 1300 zł. Pamiętajmy, to prawie trzy tysiące kilometrów.
Zjedliśmy kolację, pałeczkami a jakże. Kurczak z ryżem, bardzo smaczny. Pochodziliśmy jeszcze godzinkę i teraz jesteśmy znów w hotelu i idziemy od razu spać.