Dzień powrotu. Wracamy Alitalią przez Rzym do Warszawy. Tak miało być ale już dwa dni wcześniej dostaliśmy info, że start będzie opóźniony o ponad dwie godziny. To skutkuje tym, że nie zdążymy na lot do Warszawy. Przewoźnik zaproponował lot do Pragi czeskiej i stamtąd do Warszawy. W sumie podróż przedłuży się o cztery godziny.
W południe pojechaliśmy do miasta Niterói, leżącego po drugiej stronie cieśniny. Jedzie się tam godzinkę. Jest tam muzeum sztuki współczesnej, które co prawda w poniedziałek jest zamknięte, ale ma fajną bryłę i chcieliśmy je z bliska zobaczyć. Poza tym jest ładna plaża i piękna pogoda. To wszystko w drodze na lotnisko. I wszystko poszło zgodnie z planem.
Na lotnisku zjedliśmy obiad i wsiedliśmy na pokład Boeninga 777-243. Tym razem zajmujemy wybrane przez nas miejsca. Nie ma tłumów i lot przebiega spokojnie. Lot trwa nieco ponad dziesięć godzin. Do Buenos trwał czternaście godzin.
Po wylądowaniu okazuje się, że na lot do Pragi też nie zdążyliśmy. Jednak Alitalia to dupki. Ani przepraszam ani nic. Wyszarpaliśmy jakieś vouchery na kanapki i czekamy na lot do Monachium, skąd nocą wrócimy do Warszawy dopiero. Dwanaście godzin później niż zakładał pierwotny rozkład.
Podróż powrotna dobiegła końca. Trwała trzydzieści godzin. Składała się z trzech lotów, kilkugodzinnych oczekiwań na lotniskach. Niepewności co do dalszych kroków i zmiany krajów i niemożliwości dokonania odprawy wcześniej niż będąc na pośrednich lotniskach. Wszystko przez to, że Alitalia opóźniła pierwszy wylot o dwie godziny i uruchomiła efekt domina.
[Aktualizacja]
Całkowite koszty wyjazdu wyniosły 14471 zł