Archiwum miesiąca: grudzień 2019

Dzień 16 Rio, Rzym, Monachium, Warszawa

Dzień powrotu. Wracamy Alitalią przez Rzym do Warszawy. Tak miało być ale już dwa dni wcześniej dostaliśmy info, że start będzie opóźniony o ponad dwie godziny. To skutkuje tym, że nie zdążymy na lot do Warszawy. Przewoźnik zaproponował lot do Pragi czeskiej i stamtąd do Warszawy. W sumie podróż przedłuży się o cztery godziny.

W południe pojechaliśmy do miasta Niterói, leżącego po drugiej stronie cieśniny. Jedzie się tam godzinkę. Jest tam muzeum sztuki współczesnej, które co prawda w poniedziałek jest zamknięte, ale ma fajną bryłę i chcieliśmy je z bliska zobaczyć. Poza tym jest ładna plaża i piękna pogoda. To wszystko w drodze na lotnisko. I wszystko poszło zgodnie z planem.

Museu de Arte Contemporânea, Niterói

Na lotnisku zjedliśmy obiad i wsiedliśmy na pokład Boeninga 777-243. Tym razem zajmujemy wybrane przez nas miejsca. Nie ma tłumów i lot przebiega spokojnie. Lot trwa nieco ponad dziesięć godzin. Do Buenos trwał czternaście godzin.

Po wylądowaniu okazuje się, że na lot do Pragi też nie zdążyliśmy. Jednak Alitalia to dupki. Ani przepraszam ani nic. Wyszarpaliśmy jakieś vouchery na kanapki i czekamy na lot do Monachium, skąd nocą wrócimy do Warszawy dopiero. Dwanaście godzin później niż zakładał pierwotny rozkład.

Podróż powrotna dobiegła końca. Trwała trzydzieści godzin. Składała się z trzech lotów, kilkugodzinnych oczekiwań na lotniskach. Niepewności co do dalszych kroków i zmiany krajów i niemożliwości dokonania odprawy wcześniej niż będąc na pośrednich lotniskach. Wszystko przez to, że Alitalia opóźniła pierwszy wylot o dwie godziny i uruchomiła efekt domina.

[Aktualizacja]

Całkowite koszty wyjazdu wyniosły 14471 zł

Dzień 15 Rio de Janeiro

Mieliśmy w planie dwie rzeczy na dziś ale zrobiliśmy tylko pierwszą.

Zaczęliśmy i tak dość późno i około południa pojawiliśmy się pod stadionem Maracanã. Jest to jeden z najbardziej znanych stadionów piłkarskich świata.

Obeszliśmy dookoła i odnieśliśmy wrażenie, że chyba będzie mecz. Raz że było sporo policji, dwa że w okolicy byli kibice w klubowych koszulkach, trzy że barierki były ustawione. No ale ludzi było na tyle mało, że przypuszczaliśmy że może wieczorem coś się wydarzy. Pochodziliśmy jednak jeszcze trochę a tu zrobił się prawie tłum w jednej z bocznych uliczek a strumienie napływających ludzi stały się szersze.

Zostaliśmy zaczepieni przez sprzedawcę biletów zwanego „konikiem”, który wyjaśnił, że o 16:00 będzie mecz lokalnej drużyny Vasco z drużyną gości Chapecoense. Zaproponował 600 zł za dwa bilety. Nominalna cena jednego biletu to 100 zł. Stanęło po 150 zł za bilet i po znalezieniu bankomatu dobiliśmy transakcji.

W tym czasie okolica już została sparaliżowana przez kibiców. Nasz plan z dalszym zwiedzaniem i tak by nie wypalił, bo autobusy przestały jeździć. Zatem mieliśmy niecałe trzy godziny do rozpoczęcia meczu. Z czego półtorej godziny chodziliśmy i wczuwaliśmy się w atmosferę a kolejne już siedzieliśmy w słońcu na stadionie. Bilety były na bardzo dobrą strefę ale w ramach niej już nienumerowane.

Mecz był dość ciekawy, ale jeszcze ciekawsza była atmosfera. Śpiewy, fale, okrzyki, wszystko w pokojowej atmosferze fiesty. Pomiędzy rzędami ciągle chodziło sprzedawcy piwa i chrupków.