271 km, Murghab – Sovietabad (Савеобод)
Wczoraj nie udało nam się nigdzie kupić karty do Internetu. Dziwne uczucie. Nic nie można sprawdzić, z nikim skomunikować. Sieć komórkowa raz jest a raz „brak sieci”. Może jest to związane z brakiem prądu w całym mieście.
Poprosiłem kolesia z hotelu, żeby udostępnił mi wifi ze swojego telefonu. Owszem połączyłem się do jego telefonu ale dalej nie wyszedłem. Czyli nawet kupno karty tutaj, Internetu by nie dało. Miejsce nie dla mnie.
Już o 5 rano byliśmy na nogach. To efekt zmiany czasu. Kawa, tankowanie już z wiadra bo stacji brak i jazda. Przyznam, że miałem tremę.
Zacznę od konkluzji: gdybym wiedział, to bym chyba nie pojechał. Ta trasa to ścieżka górska. Wjeżdża się na szczyt góry, około 4500 mnpm. Same kamienie. Jesteśmy koszmarnie zmęczeni. Trzeba było pokonać dwie rzeki. Woda w butach. I kilkanaście strumyków. Na tej wysokości ja odczuwam zwiększone zmęczenie. Po pokonaniu jednego strumienia tak mi się w głowie kręciło, że musiałem usiąść i poczekać parę minut. Musieliśmy naprawić jeden most. Samochody z niego nie korzystały i jechały przez rzekę, ale było około metra głębokości. Samochody zwykłe tam nie jeżdżą, tylko terenowe i rosyjskie Uazy/Zazy. W ciągu dnia widziałem 4 samochody tylko. Były deski i kamienie to uzupełniliśmy braki i przejechaliśmy. Było ciężko a miejscami bardzo ciężko, szram przybyło. Ale to już za nami. Te 271 km robiliśmy w 12 godzin. Jesteśmy 30 km od asfaltu i przysięgam, że go jutro ucałuję.
Na noc wylądowaliśmy w miasteczku Sovietabad, chociaż plan był dojechać do Thorogh. I zrobili byśmy to, aczkolwiek byli byśmy około 21, czego nie lubię.
Przejeżdżając przez Sovietabad, Andrzej zrobił przerwe na odpoczynek, a ja wdałem się w gadkę z lokalesami. Zapytałem kiedy będzie dobra droga i o której dojedziemy. Zapytałem też czy można tu przenocować. Tak można, zapraszam do siebie do domu. Takiej okazji nie można zmarnować. Śpimy w jednym pomieszczeniu z gospodarzami. Na szerokiej drewnianej konstrukcji. Kobiety śpią w innym pomieszczeniu.
Około 21 przyszedł czas na kolację. Też w męskim gronie. Była zupa z mięsem, do tego chleb, wątróbka ze słoniną oraz wódka i piwo. Wszystko raczej smaczne. Andrzej sporo pojadł a ja mniej. Potem mycie skromne. Banię mają 5 km stąd a codzienne mycie, to zimna woda w misce.
Gospodarz opowiadał trochę o trudnym życiu w Pamirze. Ludzie nie mają pracy ani pieniędzy. Ciekawostką jest to, że już kilka wiosek wcześniej ludzie mówią innym dialektem pamirskim. Różnice są znaczne, bo padło parę przykładów.
Leżę sobie teraz, słucham muzyki i w sumie jest mi dobrze. Jutro pojedziemy do Thorog zrobić zakupy i jedziemy dalej w stronę Duszanbe.
https://www.openstreetmap.org/way/390808286#map=16/37.2454/72.1956
Day 44
271km, Murghab – Sovietabad
Yesterday we didn’t manage to buy an Internet card anywhere. A strange feeling. You can’t check anything, get in touch with anybody. Sometimes we have access to the mobile network. Maybe it’s connected with the electricity shortage in the whole town.
I asked a guy in the hotel to make the wifi in his mobile available to me. Of course I connected to his mobile but couldn’t do anything else. So if I bought a card here, still I wouldn’t have the access to the Internet. It’s not a place for me.
At 5a.m. we were already up. This is the result of time change. A cup of coffee, refueling with a bucket because there is no petrol station and we set off. I must admit that I was afraid a bit.
Let me start with a conclusion: if I had known the road, I wouldn’t have gone there. It was a mountain path. We reached a peak, about 4500m above sea level. Stones everywhere. We were terribly tired. Then had to cross two rivers. Water in our boots. And several streams. At this altitude I felt an increased fatigue. When we crossed one stream I had to sit and wait for a couple of minutes because of vertigos. We had to repair one bridge. Cars hadn’t used it and gone through the river but it was around one meter deep. Cars usually don’t go this way, only off-roads and Russian UAZ/ZAZ trucks. During the day I saw only four cars. There were planks and stones so we filled gaps and went across. The road was hard, sometimes very hard. Our motorcycles have more scratches now. But it’s over. We rode 271km within 12 hours. We are 30km before the asphalt road and I swear that I will kiss it tomorrow.
We spent the night in a town called Sovietabad but our goal was Thorogh. We could do it but we would be there at 9p.m., the time I don’t like.
During our ride through Sovietabad Andrzej had a rest and I chatted with locals. I asked them where will be the better road and when we will get there. I also asked if we could sleep here. “Yes, you can, let me invite you to my house”. We couldn’t miss this opportunity. We are sleeping in one room with the hosts. On a broad wooden structure. Women sleep in another room.
Around 9p.m. we had a supper. Also with the men. Ate a soup with meat and a piece of bread, a liver with lard and vodka and beer. Everything was quite tasty. Andrzej ate a lot, I did less. Then a modest wash. They have a banya 5km from here and a daily washing is just cold water in a bowl.
The host told us about the hard life in Pamir. People have neither jobs nor money. It’s interesting that some villages before people spoke a different Pamir dialect. The differences are significant because some examples were given.
I’m lying now, listening to music and generally I feel all right. Tomorrow we will ride to Thorog to buy some things and then go further south to Dushanbe.