Śniadanie w Hongkongu, obiad w Pekinie, kolacja w Warszawie – piękny slogan reklamowy naszej podróży powrotnej.
W Pekinie mieliśmy dwie rzeczy załatwić. Zakazane Miasto i kaczkę po pekińsku po raz drugi. Melduję wykonanie zadania.
Zakazane Miasto zrobiło na mnie dobre lecz nie powalające wrażenie. Duża rzecz, zwłaszcza jak się przeczyta o historii. Ale budynki podobne do siebie, wejść do środka nie można. Ludzi zdecydowanie mniej. Można wreszcie przysiąść, odpocząć.
Kaczkę wzięliśmy całą. Jacek swojej części nie dał rady zjeść. Ja ostatkiem sił pokonałem swoją i jego. Wytrenowany jestem.
A ta kaczka to nie jest duża. Wręcz mała gdy podają. Podają samo mięso i zdjętą skórę. No palce lizać i ten kto jadł, ten wie, a kto nie, może sobie myśleć co chce. Po tym gdy ledwo zjedliśmy, wniesiono talerz olbrzym z zupą ugotowaną na pozostałościach tej kaczki. Mowy nie było żeby cokolwiek wcisnąć.
Wieczór spędzamy chodząc po Pekinie, po miejscach które już znamy. Delektujemy się tym, że jest mało ludzi.
Późnym wieczorem jedziemy na lotnisko a w nocy odlatujemy do domu.