Archiwum miesiąca: czerwiec 2015

Dzień 2 (Żytomierz – Sumy)

Dystans 560 km. Żytomierz – Sumy

Rano śniadanie dość dobre ale za to dopiero o 9, więc start dość późno nam wyszedł. Droga do Kijowa jest na europejskim poziomie i w ciągu dwóch godzin dojechaliśmy.

Zastanawialiśmy się, czy tranzytem przelecieć przez miasto, czy zahaczyć o Majdan. Pytanie wynikało stąd, że nadciągała bardzo zła pogoda. Wiedzieliśmy już wcześniej, że za Kijowem będzie mokro. No ale wstyd było by nie zajrzeć, będąc tak blisko. Wjechaliśmy do centrum i dość spokojnie, ale nie bez stresu dojechaliśmy niemal pod Plac. I tu mały zonk, ponieważ dziś odbywał się w mieście maraton (Piootr o tobie pomyślałem) więc wjazd na plac zabroniony. Wobec tego spróbowaliśmy od innej strony. I tu zdziwienie – centrum składa się z uliczek brukowanych i jest całkiem „górzyste” – nie jest to powierzchnia do jazdy motocyklem – ślisko jak diabli (tu uprzedzam pytania, dziś nie było dnia dzwonnika). Do tego te chmury, z których za chwile zacznie padać. Podjechaliśmy, zrobiliśmy fotki i dalej w drogę. Przy czym muszę powiedzieć, że Kijów to duże i ładne miasto. Na pewno warto tu spędzić tydzień.

Od Kijowa jeszcze 4 godziny drogi, choć kilometrów 270. W miejscowości o polsko brzmiącej nazwie Browary zaczęło padać. Założyliśmy przeciw deszczówki i w drogę. Po pół godzinie stan drogi zrobił się fatalny. Trudno to opisać, ale droga składała się ze śliskich łat. Deszcz nawala srogo. Droga dwupasmowa. W przeciwną stronę co chwila TIRy chlapiące tumanami wody a do tego wiatr. Wiatr jest ciągle od wczoraj, ale dziś to była makabra. Normalnie nie byłem w stanie pochylić motocykla na tej śliskiej „paczworkowej” drodze, by zrównoważyć wiatr, bo sprzęt się w pochyle uślizgiwał, a bez tego zwiewało nas na pobocze. Po prostu trzeba było zwolnić. Prędkością odpowiednią było 40 km/h. I tak przez dwie godziny. I muszę się tu przyznać, że miałem kryzys w tym czasie. Po co ja to robię?
Poza tym na dzisiejszym odcinku nie ma nic ciekawego do oglądania, setkami kilometrów ciągną się pola i lasy. Miejscowości jeśli już są, to są małe i brzydkie i szare. Może to ten deszcz. Może przez tę mgłę. Może to mój nastrój… jak śpiewał Myslovitz w piosence Kraków.

Przed 19 byliśmy już w hotelu w mieście Sumy. Sprzęty zabezpieczone, prysznic, jedzenie i można nieco odpocząć. Niestety trafiliśmy na złą pogodę i jutro znowu na naszym szlaku przewidywane są deszcze.

Przydrożny kabanos
Przydrożny kabanos | A roadside kabanos
Majdan
Majdan | The Maidan

IMG_3122IMG_3123

04


Day 2
Distance: 560km. Zhytomyr – Sumy

At 9 a.m. we had a good breakfast and set off quite lately. The road to Kiev has European standards and within two hours we arrived in the city.

We thought about an option of passing the city without visiting it or seeing the Maidan. The question arose because the bad weather was drawing near. We knew that beyond Kiev it is going to be wet. On the other hand it would be a shame if we didn’t visit the capital being so close to it. We entered the centre and quite safely, but not without stress, almost reached the square. Then we had a little surprise, because at this day a marathon took place in the city (Piootr, I thought about you) and the entry to the Maidan was prohibited for vehicles. In this case we tried to enter it choosing another way. So came the next surprise – the centre is full of paved streets and is quite “hilly”. It’s not an area for motorcycles as it is very slippery (anticipating your questions: no, it wasn’t the Bump Day). What’s more, we had big clouds above our heads, from which it was going to rain soon. We rode as close as it was possible, took some photos and back on the route. However, I must mention that Kiev is a big and nice city. Certainly it is worth spending a week there.

Still we had to ride for four hours despite the road was only 270 kilometers long. In the village with a Polish-sounding name of Browary started to rain. We put on weatherproof jackets and back on the route. After half an hour the road became awful. It’s hard to describe but it consisted of slippery patches. Rain poured down on us. A dual carriageway. Oncoming lorries splashing water around and wind. The wind had blown constantly since the day before, but at the moment it was a horror. Basically I wasn’t able to bend my motorcycle on this “patchwork” road to compensate force of the wind because my equipment slipped down. On the contrary, when we didn’t bend we were blown off to the shoulder. We just had to slow down. Appropriate speed was 40km/h. And so on for two hours. I must admit that I had a crisis at the moment. Why am I doing this? Despite it there was nothing interesting to see on this day – forests and fields for miles. If there were any towns, they were small, gray and ugly. Maybe it is because of the rain. Maybe because of the fog. Maybe it is my mood… as sung by Myslovitz in the song “Kraków”.     

Before 19 we had already been in a hotel in the city of Sumy. The equipment secured, shower, meal and you can relax a bit. Unfortunately we came across the bad weather. Tomorrow it is going to rain again.

Dzień 1 (Warszawa – Żytomierz)

Dystans 767 km. Warszawa – Żytomierz

Wyprawa rozpoczęta. Ja wyruszyłem o 6 rano a Andrzej o godzinę wcześniej. Spotkaliśmy się przed granicą w Dorohusku. Po drodze spotkałem się z kolegą Grzechotnikiem, który odprowadził mnie do miasta Chełm. Bardzo było mi miło. Tam na stacji benzynowej po niewielkim opóźnieniu dołączył Andrzej.

Na granicy kolejka, jak tylko mogliśmy przepychaliśmy się bez pardonu pomiędzy samochodami w kolejce. W pewnym momencie jednak samochody stały na pasach ograniczonych krawężnikami na wymiar i nie sposób było przejechać. Próbowałem dogadać się z celnikami, ale olali sprawę. W tych okolicznościach czekaliśmy w sumie dwie i pół godziny. Dobrze, że pogoda była wyborna, ani za zimno ani za ciepło.

Po granicy monotonna, spokojna jazda wśród lasów i pól – sielanka. Celem były okolice Żytomierza gdzie mieliśmy nocleg. Jechaliśmy górą przez Sarny i Korosten. Naprawdę ładna droga. Natomiast nieco później po zjeździe na boczną drogę już nie jest wesoło i drogi są dużo gorsze, ale tragedii nadal nie ma.

Dojechaliśmy na miejsce z lekkimi problemami. Sama końcówka drogi prowadziła przez las i w pewnym momencie trafiliśmy na piach. Jak to się mówi „panie władzo, to był moment” podcięło mi koło i już nie zdołałem się wyciągnąć, leże. Andrzej za mną jechał ewidentnie za blisko, ostro przyhamował i też leży. Piach był w tym miejscu wyjątkowo głęboki. Straty niewielkie. Pęknięty kierunek u Andrzeja a u mnie pękło mocowanie kierunku, ale szybka cała. Skrzywiło się też mocowanie lewego kufra.

Sam ośrodek wygląda przepięknie, trochę późno tu dotarliśmy, bo i nasze spotkanie w Chełmie się opóźniło i granica pochłonęła więcej czasu niż sądziłem, a do tego dochodzi jedna godzina do przodu na Ukrainie. Jutro celem jest miasto Sumy.

Nasz domek
Nasz domek | Our cottage
Granica
Granica | The border

IMG_3112

IMG_3108
Rzeka Horyń | River Horyn

IMG_3110

0102

 


Day 1
Distance: 767km. Warsaw – Zhytomyr

Our expedition has started. I set off at 6a.m. while Andrzej one hour earlier. We met near the border in Dorohusk. On the route I had met my friend Grzechotnik who assisted me on my way to Chełm. It was a very nice time. It was there, on a petrol station, where Andrzej (a bit late) joined us.

On the border was a line of cars. We pushed through it without mercy but at one moment the cars stood on lanes bordered by dimensioned curbs so we couldn’t pass. I tried to talk to customs officers but they ignored me. In this situation we waited for 2.5 hours. Fortunately, the weather was good – neither too cold nor too warm.

Beyond the border we had a peaceful, monotonous ride through forests and fields – a true idyll. The goal was to reach our night’s lodging in the vicinity of Zhytomyr. We chose the way through Sarny and Korosten. Quite a nice road. However, a bit further on, after turning into a side road, the journey was not pleasant and roads were much worse, but still it wasn’t a tragedy.

We reached the place after having some problems. The very end of our road led us through a forest and suddenly we got into sand. “It was a moment”, as they say. My wheel was undercut and I couldn’t get out of the trouble – I found myself lying on the ground. Andrzej probably rode too close to me – braked hard and fell down as well. The losses were not big. Andrzej broke his indicator, I broke my indicator’s fastening but a pane was in one piece. My left trunk’s fastening bent too.

The site itself looks great, we reached it a bit late at night since our meeting in Chełm was delayed and the border took much more time than I had expected. In addition, we are one hour ahead in Ukraine. Our tomorrow’s goal is the city of Sumy.