Archiwum miesiąca: listopad 2017

Dzień 8 Irazú Volcano, Cartago

Dziś wycieczka do parku narodowego.

Wulkan leży niedaleko miasta Cartago a to miasto leży niecałą godzinę drogi od San Jose. Cartago to dawna stolica Kostaryki i jej najstarsze miasto.

Z centrum odjeżdża autobus. Jadę.

Jedzie się dwie godziny. Do Cartago bez zatrzymywania, a potem jedzie się bardzo krętą i stromą drogą i przystanki są co chwila, gdyż zabieramy w górę lokalesów.

Wjeżdża się aż ponad chmury. Świetne widoki ale też robi się chłodniej.

Dojeżdżamy na miejsce czyli parking. Mam dwie godziny dla siebie, jeżeli chcę wracać tym autobusem. Pięknie tu jest, choć mogło by być więcej do zwiedzania lub nieco groźniej. Najpierw idzie się ścieżką nad wulkanem, potem wraca płaskowyżem a następnie można iść na punkt widokowy. Droga na ten punkt choć łatwa jest bardzo męcząca z powodu rzadkiego już powietrza na wysokości prawie 3500 mnpm. Przypomina mi się specyficzne zmęczenie jakie przeżywaliśmy z moim przyjacielem Andrzejem z Mysłowic w Pamirze.

Załączam dużo zdjęć. Taka ładna pogoda nie jest tu standardem. Tym bardziej się cieszę.

Potem jadę do Cartago. Zobaczę co słychać w mieście. To była stolica Kostaryki i jest kilka punktów, które warto zobaczyć. Poza tym, jestem głodny.

No i jestem. Zjadłem i zwiedzam. Uwagę zwraca Basilica de Los Angeles (Nuestra Señora de los Ángeles, Bazylika Matki Bożej od Aniołów). Ładna z zewnątrz ale wrażenie robi dopiero w środku. Jest piękna, drewniana. W taki jak dziś słoneczny dzień jest doskonale doświetlona. Widzę, że zwyczaj tu taki, że wierni idą na kolanach od wejścia do ołtarza, około 100 m.

Posiedziałem, podumałem i w drogę na dworzec, bo wracam pociągiem. Pociąg jak z westernów, jedzie i trąbi cały czas. Jedzie wolno i można spokojnie oglądać świat. Mam siedzące miejsce. Po godzinie jestem na dworcu w San Jose. Robię mini zakupy i wolnym krokiem wracam do hostelu.

Na koniec jeszcze taka uwaga, iż w Kostaryce wszystkie (chyba) ulice są jednokierunkowe.

Ponadto dla znających hiszpański, taki oto plakat, który u mnie wywołuje uśmiech.

I tak to właśnie dziś było. A jutro rano wyjazd do Nikaragui.

Dzień 7 San José

Byłem tak zmęczony, że spałem do rana, pomimo iż mój pokój jest bardzo blisko hałaśliwej ulicy. Mój pokój, to okno po lewej nad bramą.

Od 7 zwiedzam okolicę. Bardzo blisko hostelu wypatrzyłem cmentarz i tam poszedłem na początek. Jest inaczej niż u nas, załączam sporo zdjęć. Jest kilka ważnych dla tego kraju postaci.

Jest też część dla vipów

Był czas dla ducha, teraz czas dla ciała. Lokalna knajpka, a jakże.

Wziąłem ryż z fasolą a do tego „salczicza” w głębokim oleju i banany na słodko oraz kawa.

Można też kupić choinkę sztuczną i wdzianko Św. Mikołaja.

Jest zatrzęsienie motocykli. Dawno tyle nie widziałem. Dosłownie jak w Italii. Tyle, że nie ma prawie skuterów, natomiast małe enduro i raczej chińskie małe motorki. Co chwila warsztaty i sklepy z motocyklami.

Często widzi się, że na tylnym siedzeniu leżą kaloszki. To na wypadek deszczu.

Jest fajna temperatura i miło się spaceruje. Słońce świeci bardzo ostro, okulary absolutnie konieczne. San Jose leży na wysokości ponad 1 kmnpm. Pewnie dla tego jest tu chłodniej, ale też jest problem z dostawami wody, o czym opowiadała mi właścicielka hostelu señora Nicoleta. Mówiła na przykład, że w mieście jest tylko zima woda. Tak jest oczywiście w hostelu. Jest jeden kran. Prysznic ma ogrzewacz przepływowy. Widać da się tak żyć.

Poruszam się po centrum. Dużo sklepów, na każdym rogu można coś zjeść, ale w zasadzie wszędzie to samo. Króluje kurczak. Najczęściej widzę go jako smażonego w głębokim oleju. Wygląda apetycznie lecz fastfoodowo.

Kilka zdjęć z Parque Central.

Polski akcent. Pomnik Juana Pablo Segundo obok Catedral Metropolitana, oraz sama katedra.

Niedaleko znajduje się Teatro Nacional. Bardzo ładna i niesamowicie europejska budowla.

Również tu trochę polskości.

Dużo łaziłem. Całe centrum już znam. Obmyślałem plan na jutro. Kupiłem małe cygara na targu. Zobaczymy jak w smaku.

Spotykam tu takie drzewa, które ogromnie mi się podobają. Może ktoś się podzieli wiedzą na temat nazwy. Gubią kwiaty, które wyglądają jak motyle.

A cóż tam na kolacyjkę wykwintnego? Ano specjał, który jest sprzedawany na każdym rogu. Jednak rzadko kiedy jest gdzie usiąść. Ludzie kupują to na wynos. Akurat tu były trzy stoliki. Zapodałem więc. Bardzo smaczne. Ręce brudne do łokci. Dobrze że było gdzie je umyć.

I tak to właśnie było. A jutro, zobaczymy?