Dzień 13

Pobyt udany i będę go wspominał dobrze.

Rano oglądałem jak się wytwarza wino ryżowe. To jest tradycja z dziada pradziada. Moi gospodarze twierdzą, że po ich winie głowa nie boli. Faktem jest, że rano nie bolała. Jednak dużo nie wypiłem a i moc wina oceniam na max 15%. To w butelkach kupione wcześniej miało 29%.

Do pustego kotła na palenisku przelewa się sfermentowany ryż. Fermentacja trwa około 10 dni.

Ognisko pod kotłem rozpala się niezbyt duże. Kocioł nakrywa się dopasowanym drugim kotłem, do którego wlewa się wodę. Podłącza się dwie rurki. Jedna wysoka „na odpady” a drugi niska na „produkt”. Przekrywa się to pokrywą i pozwala fizyce działać.

Nie mogłem obejrzeć całości, bo już odjeżdżałem. Dostałem na podróż buteleczkę tego wina.

Bimber One

W planach miałem drugie podejście do przejazdu tą drogą górską, która była błotnista ostatnim razem.

Dojechałem i zacząłem wspinaczkę. Kałuże i błoto nadal były ale mniejsze. Lecz niestety zaczął padać deszczyk. Jednak dojechałem do przebudowy i droga była chwilowo zamknięta. Ale chwila urosła do pół godziny a deszcz rósł.

Musiałem się poddać i zawrócić. Ryzyko za wysokie. Takich odcinków było dalej jeszcze kilka.

Akurat trafiłem na burzowy dzień.

Tym razem nieomylnie zamówiłem hotel i już w południe byłem na miejscu. Padał deszcz i było zimno. Nie miałem pomysłu gdzie jechać w taką pogodę. Więc pojechałem na pizzę.

Pizza oczywiście bardzo smaczna ale ciasto w stylu lokalnym, bardzo różne od tego co znamy. Raczej kruche.

Najlepiej sobie uciąć drzemkę podczas deszczu.

W poszukiwaniu “czegoś innego” na kolację, zadowoliłem się fryteczkami i szaszłykiem z kurczaka. Wszystko w głębokim oleju czyli smacznie i niezdrowo.

Jutro pogoda lepsza. Tyle, że wyprawa ma się ku końcowi. Podjadę jutro do Hanoi i tam przenocuje.

Bac Quang

Dzień 12

Cały dzień w siodle. Przejechałem północne tereny patrząc od Lao Cai.

W ciągu 9 godzin zrobiłem 220 km. Tak się tutaj jeździ.

Przystanek na talerz pożywnej zupy.

A potem w drogę

Zamówiłem wygodny nocleg. Zależało mi na prywatności i komforcie. Gdy jednak dojechałem to powiedziano mi, że moje miejsce zostało zajęte przez grupę, która wynajęła wszystkie wolne miejsca, cały obiekt. Przeproszono i “załatwiono” nocleg nieopodal w homestay’u.

Miejsce urocze ale bez prywatności. Witaj przygodo! Jedno pomieszczenie ze wszystkimi. Zasłonki opadną mam nadzieję.

Ja, stary koci charakter, a tu tyle obcych ludzi. Ciekawi wszystkiego. Google tłumacz był czerwony z wysiłku. Dzięki Bogu za wino ryżowe. Sami robią a i ja miałem trochę swojego. Siedzieliśmy przy kolacji ponad dwie godziny. Dostałem stołeczek bo nie byłem w stanie zdzierżyć tyle godzin po turecku. Czas miło spędzony w sumie. Byłem pierwszym Polakiem u nich i raczej najlepszym.

Teraz spać. Mój namiocik rozbity w kąciku.

Na koniec dnia