Archiwum kategorii: Norwegia 2012

Droga 44 do Egersund

Na prom wjechaliśmy pierwsi a wyjechaliśmy prawie ostatni. W Kristiansand rozbudowują drogi i zaraz po opuszczeniu promu ugrzęźliśmy w łańcuszku samochodów na wąskiej drodze. O żadnych gangsterskich manewrach nie mogło być mowy. Wiele razy ostrzegano nas przed surowością norweskich policjantów i pamiętaliśmy o tym do końca podróży.
Poznani na promie przemili Norwegowie polecili nam, żeby zboczyć z prostej drogi E39 na drogę 44, ponieważ krótko mówiąc – warto. Jest to prawda. W miarę nowa nawierzchnia drogi, która jest niesamowicie kręta i prowadzi malowniczym brzegiem morza północnego. Jedzie się dość długo, prędkości w granicach 40 km/h, często można się zatrzymywać na robienie zdjęć. Przepiękna trasa. Polecamy każdemu. A ponieważ to pierwsze zetknięcie z norweskimi fiordami, to ochom i achom nie ma końca. Człowiekowi chce się co chwila robić zdjęcia, co chwila przepiękne formacje skalne, wodospadziki, jeziorka a pomiędzy całą tą przyrodą ludzkie domy, w tym klasycznym norweskim prostym stylu, pomalowane na czerwony kolor z białymi akcentami wokół okien oraz obrysu dachu. Naprawdę przepiękny styl i symbioza z otoczeniem. Nazwałem sobie ten rejon oraz te późniejsze – Paryżem przyrody. No i człowiek jedzie motocyklem pośród tego przyrodniczego piękna i myśli sobie, że ma szczęście i zadaje sobie pytanie: jak to wszystko zostało stworzone i komu to zawdzięcza. Jest to czas na przemyślenia filozoficzne. Norwegom trzeba być wdzięcznym nie za to co tam jest, bo to nie jest ich bezpośrednia zasługa ale za to, że to jest w nietkniętym stanie, że jeszcze i my możemy to podziwiać i zapewne nasze prawnuki też zdążą. Za to im się należy szacunek.
Każda droga ma swój kres, droga 44 także. Powoli dojeżdżamy do kempingu Steinsnes Camping. Znakomity obiekt. Bardzo wygodne i przestronne domki z pełnym węzłem. Internet w powietrzu w cenie. A muszę dodać, że już byłem na głodzie. Wieczór spędzamy na relaksie i zaspokajaniu głodu. Godzina 22 a wciąż jasno. Dopiero 22:30 ściemnia się na dobre a temperatura natychmiast spada do około 18 stopni ale powietrze jest bardzo rześkie i wydaje się, że jest dużo chłodniej.

Przerwa na odpoczynek
Przerwa na odpoczynek
Droga 44
Droga 44
Droga 44
Droga 44
Droga 44
Droga 44
Widok z drogi 44
Widok z drogi 44
Atrakcje po drodze
Atrakcje po drodze
Kemping w Steinsnes
Kemping w Steinsnes

Szczyt Preikestolen i dojazd do Lofthus

Wstajemy rano i okazuje się, że niebo jest zaciągnięte chmurami. Nie dobrze. Dziś wyjątkowo potrzebujemy ładnej pogody. W planach jest wspinaczka na Preikestolen i żeby miało to sens, musimy mieć dobrą widoczność, aby podziwiać widoki po dotarciu na szczyt. Zatem rezygnujemy ze śniadania w domku i planujemy szybkie jedzenie po drodze, żeby teraz nie tracić czasu.
I znowu wspaniała, kręta i malownicza trasa. Ruch znikomy. Wszyscy jadą zgodnie z przepisami, a więc najwyżej 80 km/h. Częste są ograniczenia do 70 a nawet 40 kilometrów. Widać nadopiekuńczość Państwa w tym zakresie. Wiele ograniczeń jest, w mojej ocenie, nieuzasadnionych. Przypomina mi to sytuację z naszego kraju. Jest wszak jedna różnica, tam przestrzega się tych ograniczeń. Poważnie. Wszyscy jadą maksymalną dopuszczalną prędkością. Wyprzedzanie jest absolutną rzadkością. Odległości pomiędzy samochodami robią się dość duże. Nikt nie siedzi drugiemu na ogonie. I taki konwój potrafi jechać bardzo, bardzo długo, aż ktoś nie skręci lub zjedzie na parking. Nie ma co się łudzić, że Norwegowie oraz turyści, których jest tam przecież pełno w wypożyczonych samochodach, co słychać po języku na parkingach, są tacy poprawni z natury. To wysokość mandatów ma taki kojący wpływ na styl jazdy. Norwegowie obserwowani przeze mnie w Danii czy Niemczech a nawet w Polsce, już tacy poprawni nie byli, chociaż na tle naszych rodzimych rajdowców, cały czas stanowili wzór poprawności.
Wracając jednak do naszej podróży. Nie udało nam się także nic zjeść po drodze, ponieważ pogoda poprawiła się. Paradoksalnie zmusiło nas to do tego, aby od razu po przyjeździe na miejsce rozpocząć podejście. Baliśmy się, że zmienny nastrój aury ponownie spowoduje zamglenie lub co gorsza deszcz.
Preikestolen to klif o wysokości 600 m npm. Droga ma niecałe cztery kilometry, ale w obie strony idzie się cztery godziny. Wcześniej na jednym z małych promów spotkaliśmy parę rodaków na motocyklu, którzy poradzili nam, żeby koniecznie przebrać się przed wspinaczką i żeby nie dźwigać ze sobą kasku czy kurtki oraz koniecznie zabrać wodę. Posłuchaliśmy ich rady.
Parking dla motocykli stanowi wydzielony kąt całego parkingu. Znajduje się tu także parkomat tylko dla motocykli, opłata 30 NOK. Postawiliśmy maszyny i przez dobre 20 minut trwały przygotowania. Upchnęliśmy kaski, buty, kurtki a ja dodatkowo na wszystko położyłem mokry jeszcze ręcznik do wyschnięcia i wszystko przypiąłem pasami zaciskowymi. No i w drogę.
Zmęczony byłem po 3 minutach, po 5 chciałem wracać, a po 10 musiałem zrobić pierwszy postój. Nigdy nie lubiłem wspinaczki czy raczej chodzenia po górach i to co mnie teraz czekało trochę mnie przerażało. Co innego Joasia. Też zmęczona, ale trzymała fason i parła naprzód. To mnie mobilizowało. Obiektywnie patrząc, podejście na szczyt musi być łatwe. Razem z nami szła masa ludzi. Starzy, młodzi, jeden o kulach, wycieczka Japończyków, tata z synkiem w nosidełku na plecach, drugi z nosidełkiem na brzuchu. Co chwila wyprzedzali nas chłopcy, którzy dosłownie wbiegali po szlaku do góry. A ja szedłem jak na Mount Everest, zmęczony, spocony, głodny bez śniadania, nawet bez cukierka. Z butelką wody w ręku, bo nie miałem plecaka. Idzie się dwie godziny pod górę i nie ma siły, żeby to jakoś skrócić. Nawet ci, o których pisałem, że wbiegali koło nas, musieli odpoczywać na poboczu. Dopadł mnie jeden poważny kryzys i już nie chciałem iść dalej. Joasia przekonała mnie, że warto. Ruszyłem więc. Po 15 minutach doszliśmy na tę sławną półkę skalną, która w tłumaczeniu na język polski nazywa się Ambona. Widok jest zachwycający. Przepaść masakryczna. Mokra plama, gdyby ktoś tam spadł. Nie wolno mieć lęku wysokości ani przestrzeni. Na dole fiord ciągnie się po horyzont. Wspaniałe miejsce. Spędziliśmy tam dobre pół godziny. Polecam każdemu i uprzedzam, że dla amatora bez kondycji jest to wyzwanie.
Ja, czyli amator bez kondycji, myślałem, że schodzenie będzie łatwiejsze. Spuśćmy na to zasłonę milczenia. Dotarliśmy jakoś na parking, ale myślałem, że mi kolana wybuchną po drodze. Pół godziny ponownie przygotowywaliśmy się do dalszej jazdy. Przed nami jeszcze jakieś trzy godziny drogi. Na szczęście nasz pozostawiony na wierzchu osprzęt pozostał nietknięty.
Było już późne popołudnie, kiedy po zatankowaniu benzyny, znaleźliśmy miejsce na pierwszy posiłek. Dobry nastrój powrócił.
Na kemping w Lofthus dojechaliśmy gdy zapadła już noc. Nikogo nie było w recepcji. Nic nie szkodzi. Wcześniej zadzwoniliśmy z drogi, uprzedzając o późnym przyjeździe. Tak zresztą robiliśmy prawie zawsze. Klucze czekały na nas w specjalnej skrzyneczce. Domek malutki, z powodu ciemności nie widać nawet zbytnio otoczenia. Nic to. Najważniejsze żeby umyć się i iść spać, gdyż ten dzień był wyjątkowo męczący.

Typowy widok
Typowy widok
Rozmowy w trakcie oczekiwania na prom
Rozmowy w trakcie oczekiwania na prom
Na promie
Na promie
Przygotowanie do wspinaczki
Przygotowanie do wspinaczki
Przygotowanie do wspinaczki
Przygotowanie do wspinaczki
Po 2 godzinach Preikestolen zdobyte
Po 2 godzinach Preikestolen zdobyte
Po 2 godzinach Preikestolen zdobyte
Po 2 godzinach Preikestolen zdobyte
Widok z  Preikestolen
Widok z Preikestolen
Widok z  Preikestolen
Widok z Preikestolen
Widok z  Preikestolen
Widok z Preikestolen
Widok z  Preikestolen
Widok z Preikestolen
Widok z  Preikestolen
Widok z Preikestolen
Widok z  Preikestolen
Widok z Preikestolen
Postój
Postój
Postój
Postój