Archiwum kategorii: Ameryka Centralna 2017

Dzień 6 Kostaryka

Od północy do godziny siódmej rano jechaliśmy w ciemności i w deszczu. Spałem na ile mogłem. Potem granica Panama – Kostaryka, przejście Paso Canoas. Ze dwie godziny, wszystko w normalnej atmosferze. Bagaż sprawdzano po obu stronach, lecz bardzo pobieżnie. O dziewiątej znowu w drodze. Acha, przestawiamy zegarki o godzinę do tyłu. A więc, o ósmej znowu w drodze.

Po drodze autokar jest sprawdzany przez policję antynarkotykową.

Potem zatrzymujemy się na pół godziny na obiad. Każdy kupuje to na co ma ochotę. Podróż jest długa ale warunki są dobre. Siedzę sam a fotele są naprawdę wygodne i rozkładane.

Nie ma w tym dniu ciekawych wydarzeń.

Do San Jose dojeżdżamy około 14. Mój hostel jest kwadrans piechotą od dworca. Dziwny jest. Możecie znaleźć zdjęcia, nazywa się Transilvania Hostel. Bardzo rodzinna atmosfera. Pani domu prowadzi również kuchnię więc skorzystałem i zamówiłem sznycla.

Potem ciężki z przejedzenia ruszyłem na rekonesans miasta. Zmęczenie pozwoliło tylko na dwie godziny. Tłok, korki ogromne. Miasto ma pagórkowate położenie. Raz z górki raz pod górkę. Ale nie ma problemu bo temperatura to komfortowe 24st. Widziałem kobiety w botkach. A na wystawach choinki i ozdoby. Okropnie to do siebie nie pasuje z tą pogodą.

Jutro zrobię więcej zdjęć.

Dzień 7 San José

Byłem tak zmęczony, że spałem do rana, pomimo iż mój pokój jest bardzo blisko hałaśliwej ulicy. Mój pokój, to okno po lewej nad bramą.

Od 7 zwiedzam okolicę. Bardzo blisko hostelu wypatrzyłem cmentarz i tam poszedłem na początek. Jest inaczej niż u nas, załączam sporo zdjęć. Jest kilka ważnych dla tego kraju postaci.

Jest też część dla vipów

Był czas dla ducha, teraz czas dla ciała. Lokalna knajpka, a jakże.

Wziąłem ryż z fasolą a do tego „salczicza” w głębokim oleju i banany na słodko oraz kawa.

Można też kupić choinkę sztuczną i wdzianko Św. Mikołaja.

Jest zatrzęsienie motocykli. Dawno tyle nie widziałem. Dosłownie jak w Italii. Tyle, że nie ma prawie skuterów, natomiast małe enduro i raczej chińskie małe motorki. Co chwila warsztaty i sklepy z motocyklami.

Często widzi się, że na tylnym siedzeniu leżą kaloszki. To na wypadek deszczu.

Jest fajna temperatura i miło się spaceruje. Słońce świeci bardzo ostro, okulary absolutnie konieczne. San Jose leży na wysokości ponad 1 kmnpm. Pewnie dla tego jest tu chłodniej, ale też jest problem z dostawami wody, o czym opowiadała mi właścicielka hostelu señora Nicoleta. Mówiła na przykład, że w mieście jest tylko zima woda. Tak jest oczywiście w hostelu. Jest jeden kran. Prysznic ma ogrzewacz przepływowy. Widać da się tak żyć.

Poruszam się po centrum. Dużo sklepów, na każdym rogu można coś zjeść, ale w zasadzie wszędzie to samo. Króluje kurczak. Najczęściej widzę go jako smażonego w głębokim oleju. Wygląda apetycznie lecz fastfoodowo.

Kilka zdjęć z Parque Central.

Polski akcent. Pomnik Juana Pablo Segundo obok Catedral Metropolitana, oraz sama katedra.

Niedaleko znajduje się Teatro Nacional. Bardzo ładna i niesamowicie europejska budowla.

Również tu trochę polskości.

Dużo łaziłem. Całe centrum już znam. Obmyślałem plan na jutro. Kupiłem małe cygara na targu. Zobaczymy jak w smaku.

Spotykam tu takie drzewa, które ogromnie mi się podobają. Może ktoś się podzieli wiedzą na temat nazwy. Gubią kwiaty, które wyglądają jak motyle.

A cóż tam na kolacyjkę wykwintnego? Ano specjał, który jest sprzedawany na każdym rogu. Jednak rzadko kiedy jest gdzie usiąść. Ludzie kupują to na wynos. Akurat tu były trzy stoliki. Zapodałem więc. Bardzo smaczne. Ręce brudne do łokci. Dobrze że było gdzie je umyć.

I tak to właśnie było. A jutro, zobaczymy?