Nie będę się już rozpisywał. Zdam relację krócej.
Ruszamy o 7 rano. 300 kilometrów do Lillehammer jedziemy zgodnie z przepisaną i niską prędkością. Moja jedna połowa mózgu śpi, druga prowadzi. Jest chłodno. Manetki i kanapa grzeją. W kasku gra spokojna muzyka. Zatrzymujemy się tylko na stacjach.
W Lillehammer robimy zdjęcia pod skoczniami i nieco tylko przyspieszamy. Drogi są szersze ale za to w przebudowie. Im bliżej Oslo, tym szybciej.
W Oslo jesteśmy po szesnastej. Na razie wjeżdżamy do miasta, ale widzimy olbrzymie korki na wylocie w przeciwnym kierunku. Samo miasto pokonujemy gładko w tunelach. Takie tunele budzą moją zazdrość. Chyba pół miasta ma pod sobą tunele. No ale za karę niewiele się widzi. Zaczynamy opuszczać Oslo i wpadamy w korek. Pasy dość szerokie, ale moje sakwy nie pozwalają na jazdę międzypasem. Skaczemy po pasach zachowując przy tym dostojność i korzystamy z każdej innej okazji aby nadrobić dystans. Wiemy, od spotkanych pierwszego dnia norwegów, że jazda międzypasem jest w Norwegii legalna. Aż dziwne. Mijamy Oslo i kierujemy się do Larvik. Stamtąd następnego dnia rano odpływamy do Danii.
Po 10 godzinach docieramy wieczorem do pensjonatu. Wreszcie coś innego niż domki. Pensjonat jest uroczy. Zadbane patio i budynki. Jest też drogo. A co tam. Idziemy w miasto, celem jest pizza. Ale dwie pizzerie w mieście są już zamknięte. Otwarty jest jednak Steak House.
Po powrocie do pensjonatu pakujemy się aby rano nie tracić czasu. A wstajemy po piątej rano.
Archiwum miesiąca: sierpień 2012
Kulminacja – Droga Trolli
Tak. To się stanie dzisiaj. Jeśli nic złego się nie wydarzy, przejedziemy Trollstigen i zarazem najdalej wysunięty na północ punkt naszej podróży. Od jutra zaczniemy powrót. Ale jest dzisiaj i trzeba się cieszyć i sprawdzić czy baterie w aparacie są naładowane.
W tym miejscu chcę wspomnieć o pewnej sytuacji. Stojąc przed domkiem słyszę silnik motocykla jadącego po drodze za drzewami. Z ciekawości patrzę i widzę jeden motocykl oraz drugi za nim. Nie jestem uspokojony widokiem, ponieważ drugi motocykl jechał bez kierowcy. Czyli sam. Był to żółty ścigacz, miał tankbag, może i kufer ale nie było kierowcy. No cóż, w takich przypadkach poddaję się i przyznaję, że to ja się muszę mylić. Odłóżmy chwilowo ten wątek.
Spakowani, szyby umyte, baterie naładowane, najedzeni, stacja benzynowa sto metrów od bramy – słowem można ruszać. Będziemy jechać drogą numer 63. Najpierw przejedziemy częścią nazwaną Drogą Orłów a po przepłynięciu promem fiordu Geiranger Drogą Trolli.
Znowu jest pięknie, słońce takie, że blenda jest konieczna. Co więcej, używamy kremu z mocnym filtrem od kilku dni, żeby zapobiec opaleniźnie na twarzy w kształcie piłki do rugby.
Pierwsza część dzisiejszej trasy przypomina mi wczorajszą drogę Śnieżną. A więc zaczynamy wjeżdżać coraz wyżej i wyżej. Warunki są coraz bardziej srogie, roślinność zanika, pojawia się śnieg i jeziora. Woda w nich jest po prostu krystaliczna. Pojawiają się znaki zabraniające parkowania przy drodze, gdyż z gór spadają kamienie. Bardzo chcę aby jakiś głaz spadł przed nami, ale żaden nie chce.
Parkujemy na górce koło jeziora poniżej i idziemy zwiedzać. Tym razem pijemy prosto z jeziora i nabieramy wodę do butelki. Smak wody jest świetny, mogłaby być jednak gazowana.
Jedziemy dalej powoli, podziwiając otoczenie. W takim tempie dojeżdżamy do miasta Geiranger. Pierwsze naprawdę turystyczne miasto na naszej drodze. W fiordzie cumuje wielki prom, autobus wodny zasuwa wahadłowo cały czas dowożąc z niego pasażerów. Jest tłoczno i niebezpiecznie. Prędkość spada do 10 km/h, bo ludzie chodzą po ulicy. Powoli bez zatrzymywania przejeżdżamy miasto. Zaczyna się wspinaczka pod górę aby potem dojechać do promu. Nie robimy nic nowego. Podziwiamy, robimy zdjęcia, rozmawiamy na postojach, patrzymy na ludzi i znowu jedziemy. Dojeżdżamy do promu. Czekamy może 20 minut i ładujemy się na pokład wraz z 3 innymi motocyklami. Drogę umila mi rozmowa z chłopakiem z Tajwanu, który jest tu z autokarową wycieczką. I tak sobie myślę, że my nie jesteśmy wcale tak daleko od domu. Gdzie Rzym a gdzie Krym, gdzie Warszawa a gdzie Tajwan.
Prom płynie nie dłużej niż dwadzieścia minut i ponownie jedziemy malowniczymi drogami, co chwila znikając w tunelach. Parę przerw na kawę z termosu, Joasia kupuje maliny i już pomału czuć, że znowu wznosimy się coraz wyżej. Niepostrzeżenie jesteśmy na Drodze Troli w kierunku od jej górnej strony. Jej najważniejszym punktem jest serpentynowy zjazd w przepaść, ale faktycznie sama droga zaczyna się sporo wcześniej. Na tym odcinku przypomina do złudzenia dwie poprzednie drogi.
Robimy postój w sporej zatoce pełnej innych maszyn. Co ja widzę! Jest zaparkowany motocykl bez kierowcy! Rozglądam się i już wiem o co chodzi. Widzę karła. Mało tego, widzę parę karłów. Kobietę i mężczyznę. Zamurowało mnie. Podchodzę w ich kierunku ale obok nich widzę Hayabuse z koszem bocznym i schodzącego z niej Murzyna o kulach. O rzesz ty! Hayabusa zamiast opon motocyklowych ma zwykłe walce samochodowe ze szprychami. Patrzę na rejestracje – Holandia. Rozumiem teraz, że z oddali wziąłem kierowce za tankbag. To jest niesamowite jak on się utrzymywał na swoim motocyklu. Zdjęcie pokazuje jak bardzo krótkie ma ręce oraz nogi a pomimo wszystko dopiął swego i jeździ. I to gdzie dojechał!
Podchodzę do nich i zaczynamy rozmowę, w której wyrażam najwyższe uznanie dla ich osiągnięcia, rozmawiamy około 15 minut. Jest to grupa 5-6 osób w tym 3 osoby niepełnosprawne. Są niezwykle otwarci i dowcipni. Żadnego tabu. Ja jestem nieco skrępowany gdyż najbardziej interesuje mnie aspekt ich inności i przystosowania sprzętu. Nie robią z tego problemu. Z tego wszystkiego robię tylko jedno zdjęcie z nimi. Żegnamy się, życząc sobie powodzenia i ruszamy a za kilometr docieramy do punktu widokowego nad początkiem serpentyn Trollstigen.
To miejsce nieco trąci komercją, ale taką nie natrętną, tylko taką skandynawską, z odrobiną powściągliwości. Jest wybetonowany parking, są sklepy z pamiątkami. Wszystko z surowego betonu, szkła i metalu, tak aby nawiązywać do skał i wody. Są do dyspozycji odwiedzających dwa punkty widokowe, do których dociera się pomostami. Wszystko bezpiecznie i z najwyższą troską o bezpieczeństwo.
Przy wjeździe na parking widzę kilka maszyn w jednej grupie na tablicach z Rosji, Łotwy, Belgii. Teraz idą przede mną. Ach, myślę, zagadam skąd są konkretnie. Pytam więc po rosyjsku. W odpowiedzi słyszę jednak tylko wulgarne zdanie po rosyjsku, które tu pominę. Szczerze powiedziawszy zatkało mnie. Kilka dni wśród życzliwych, otwartych ludzi, przyjaźnie nastawionych, szybko przyzwyczaja. A tu nagle ludzie z innego świata kulturowego, których dzieli przepaść, którzy ludzką uprzejmość mylnie biorą za ludzką słabość. Mówi się trudno.
Chodzimy i oglądamy. Robimy zdjęcia serpentyn, które widać jak na dłoni. Także wodospad jest piękny. Pół godziny wystarcza. Jedziemy w dół. Powolutku, nigdzie się nie spieszymy, kask podniesiony, żeby wszystko lepiej widzieć. Robimy sobie wzajemnie zdjęcia oraz fotografujemy otaczającą przyrodę. No i cóż, zjechaliśmy i jesteśmy na dole. Odnajdujemy sławny znak ostrzegający o Trollach i robimy przy nim sesję zdjęciową. Oglądamy jeszcze kilka minut jak to wszystko wygląda z dołu i jedziemy na kemping. A nocleg mamy w Mjelva, bardzo blisko Trollstigen, zaledwie 10 minut jazdy.
Domek pierwsza klasa, jeden z lepszych. Tak samo zaplecze sanitarne i kuchenne. Rozkładamy się, robimy sobie pyszne jedzenie ale niczym nie zakrapiamy. Mamy bowiem tajemny plan – będziemy jeszcze dziś jeździć.
Tak jest. Około godziny dwudziestej wskakujemy na sprzęty, tym razem bez obciążenia, wszystkie bagaże zdjęte. Jedziemy jeszcze raz pokonać drogę Trolli. Tym razem od dołu. Jest już pusto, nie ma wycieczek i autokarów, słońce jest już niżej, droga oraz góry są teraz w innym, cieplejszym świetle. Wjeżdżamy i lecimy jeszcze ze dwa kilometry. Zimno jest, a z tego odciążania sprzętów nie wzięliśmy podpinek. Na dole uszło, ale na górze jest za chłodno. Ale jest pięknie. I jeszcze będziemy zjeżdżać. A więc Droga Trolli pokonana trzykrotnie, o różnych porach i różnych oświetlaniach. I o to chodziło. Teraz można posiedzieć na werandzie domku i porozmawiać o starych polakach. W tych rozmowach jest już nuta smutku. Bo koniec bliski. Jutro czeka nas początek drogi z powrotem.