Archiwum miesiąca: listopad 2017

Dzień 12 Granada

Spokojny dzień na luzie. Bardzo gorąco od rana 31 w cieniu. A na słońcu boję się pomyśleć.

Rano odprowadziłem kolegę na autobus, jednocześnie ucząc się, bo jutro ja będę tak wracał. Nie wziąłem czapki i okularów i żałowałem.

Kilka słów o Aaronie. Skąd ta znajomość? Otóż gdy podróżuję, korzystam z portalu couchsurfing.com od wielu już lat. Polega to na tym, że podróżujący mogą znaleźć lokalnych mieszkańców którzy są chętni do pomocy i wspólnego spędzenia czasu, za darmo w ramach wymiany doświadczeń. To tak absolutnie jednym zdaniem, gdyż w istocie jest to dużo bardziej rozbudowane. Ale idea spotkania bazująca na nie płaceniu a na wspólnym, równym statusie w czasie spędzania czasu jest kluczowa.

Ja korzystam podczas tej podróży z pasywnej formy, czyli wpisuję daty pobytu i miejsca, wraz z krótką informacją, że zależy mi na spotkaniu z kimś, żeby spędzić kilka godzin razem i żeby mi ta osoba pokazała okolicę. W zamian zapraszam na przykład na kolację. Te informacje są odpowiednio wyświetlane tylko dla użytkowników w tych lokalizacjach i jeżeli są zainteresowani, to mogą odpowiedzieć i wtedy nawiązuje się dialog, i dogadujemy szczegóły. I właśnie Aaron jest osobą, która napisała, i spędziliśmy trochę czasu. Jest studentem na ostatnim roku, nigdy nie był za granicą, szkoli swój angielski, jest ciekawy innych ludzi. Obaj skorzystaliśmy na tym spotkaniu. Prawda, że super idea?

W każdym kraju podczas mojej obecnej podróży ktoś się odzywał, niekiedy nawet trzy osoby na raz, ale nie mogliśmy się zgrać. W Nikaragui się udało. Forma aktywna, z której korzystałem w Rosji i w Katarze, polega na tym, że wyszukuję konkretne osoby i zwracam się do nich o przyjęcie mnie do ich domu i przenocowanie. I takich chętnych ludzi w każdym mieście są setki a w dużych miastach tysiące.

Ciekawe co przyniesie jutro?

Dzień 11 Masaya Volcano, Granada

Jest to moment, w którym muszę wyprać ubrania. Nie ma problemu. Za 6 PLN, pani wyprała i wyprasowała koszule i koszulki. Na wszystko miał oko piesek Copito (taki nasz Puszek). Ja w tym czasie zjadłem coś w pobliskiej restauracyjce.

Około 10:30 ruszamy z dworca autobusowego w stronę wulkanu Masaya

Spotykam się z Aaronem na stacji autobusów lokalnych „interlocal”. Hałas i zgiełk jak na bazarze, naganiacze wykrzykują nazwy miast. Wybieramy ten, który jedzie do miasta Masaya. Jest ścisk. To jest mikrobus duży a nie autobus. Jeszcze ludzie wchodzą. Naprawdę nie ma już gdzie się wcisnąć. Ruszamy. Na wyjeździe z miasta zatrzymujemy się i do tego ścisku dopychają się jeszcze trzy osoby. Nie widzę gdzie bo siedzę z przodu ale nie zazdroszczę.

Dojeżdżamy, wysiadamy. Inny świat. Cisza, spokój. Do wulkanu jest kilka kilometrów. Jednak wulkan jest aktywny i można go zwiedzać w ten sposób, że zawiezie nas tam samochód, możemy tam być 5 minut i wracamy. Płacę. Wsiadamy na „pakę” terenówki. Już samo to jest super.

Jedziemy kilka minut.

Powiem tak, jest to moje największe przeżycie geologiczne! Nigdy nie widziałem czegoś podobnego. Widać ogromny krater, w nim otwór o ostrych brzegach. Wydobywa się gryzący dym i odgłos dudnienia. Nie da się oddać tego klimatu słowami. Załączam zdjęcia, ale i to nie wystarczy. Jest poczucie, że mamy do czynienia z czymś potężnym, z ogromnym żywiołem który jak się wkurzy, to będzie krucho.

Można tam przebywać krótko, jesteśmy kwadrans i wracamy. Po drodze widać zastygłą lawę, która już jest poprzerastana zielenią. W porównaniu z wulkanem Irazu, Masaya jest dużo ciekawszy. Daje ten dreszcz o którym pisałem kilka dni temu. Może w każdej chwili wyrzucić lawę.

Łapiemy interlocal do Granady i po godzinie w ścisku docieramy do tego bardzo malowniczego i turystycznego miasta.

Wziąłem tu dobry hotel, pięciogwiazdkowy. Zostanę tu dwa dni. Muszę odpocząć. Te ciągłe przejazdy, uliczne jedzenie, bycie białym (gringo, chele), ciągłe zaczepki taksówkarzy i sprzedawców, uwaga by nie popełnić jakiegoś grubego błędu, to wszystko powoduje, że jestem zmęczony. Aaron rano spada do Managui a ja pochodzę po mieście, pooglądam, może skorzystam z basenu. Słowem odpocznę.

Jeszcze dygresja. W Managua domy nie mają numerów a ulice nazw. Jak żyć? Ciężko. Aby określić adres, zaczyna się od jakiegoś punktu orientacyjnego znanego wszystkim, a potem wypisuje się kilka linijek instrukcji. Jest oczywiście wiele wariantów opisu. Przykładowo dla mojego hostelu, 1 wariant: szpital Bautista, trzy skrzyżowania wcześniej, jedno na południe, w połowie, po prawej. 2 wariant: do samodzielnego rozwiązania wg poniższego obrazka.

Taksówkarze nie mają nawigacji w samochodach. Nie wiem dlaczego. Może dlatego, że gdy poprosiłem żeby mi zamienił $20 na cordoby, to powiedział że nie może, bo by się pozbył całej gotówki jaką ma.