Znów jestem w formie.
O 7:30 ruszam z San Jose do Managui. Jeszcze na dworcu autobusowym płacę podatek od wyjazdu z kraju $8. Przepiękna pogoda, za oknem zieleń. Ciekawe jaka będzie granica.
Granica standardowa. Niecałe 2 godziny. Nie ma kolejek. Właściwie tylko kolejka ciężarówek była. Autobus ma w pewnym sensie priorytet. Opłata wjazdowa $14. Dostaję „kartę turystyczną”
Po granicy jedzie się wzdłuż jeziora o nazwie Nikaragua, duże jest. Kraj wygląda biedniej niż poprzednie. Domy słabsze, ulice bez asfaltu.
Managua ma niską zabudowę. Domy wyglądają słabo i prowizorycznie. Zabudowa głównie parterowa. To efekt trzęsień ziemi, które nawiedzają miasto, a średnio co 30 lat występuje duże, katastrofalne w skutkach trzęsienie. Z tego względu ludzie boją się wysokich budynków. Ponieważ kraj jest ubogi to i technologie budowy słabsze.
Mam tu znajomego z Couchsurfing. Zgodził się pokazać mi miasto wieczorem. Gdyby nie to, został bym w hotelu. Mieszkam niby w bezpiecznej dzielnicy, ale wygląda to źle albo bardzo źle. Piechotą przyszedłem z dworca, ale było jeszcze widno, potem tylko taksówka.
Kilka zdjęć wieczornych.
I tak to właśnie dziś było. Jeżeli mój nowy kolega Aaron będzie miał czas, to jeszcze się z nim spotkam.