Archiwum miesiąca: październik 2018

Dzień 12 – Kanton

Jako fan Formuły 1 chciałem odwiedzić tor w Szanghaju, gdzie od lat rozgrywane jest Grand Prix Chin. Nic z tego jednak nie wyszło. Co prawda pojechaliśmy tam i byliśmy obok, ale trafiliśmy na jakieś szkolenia wojskowe, które odbywały się przed torem i dostęp był niemożliwy. No cóż, musi mi to wystarczyć.

Potem już spędziliśmy godzinkę na dworcu w oczekiwaniu na „załadunek”. Jedziemy dziś do Kantonu czyli Guangzhou.

Trzeba powiedzieć, że na dworcu panuje czystość i porządek. Wejść można tylko po okazaniu ważnego biletu i paszportu. Jest też skanowanie bagażu i kontrola osobista. Ale skoro taka procedura obowiązuje nawet w metrze, to na dworcu tym bardziej. Zatem nie ma odprowadzania na pociąg czy pomocy w niesieniu bagażu babci. Chyba że się to załatwia inaczej, ale nie widziałem. Z tego powodu ta czystość i porządek.

Tym razem jedziemy sypialnym w klasie „hard sleeper”. To umowna nazwa bo jest tak samo twardo jak w soft. Jednak w przedziale jest sześć osób zamiast czterech. Jest też wszystko mniej komfortowo wykonane, jednak wszystko czyste i nie zniszczone.

Miejsca mamy raczej słabe bo środek i góra. Na początku ludzie jeszcze jedzą coś na korytarzu, dzwonią gdzieś, chodzą sprzedawcy jedzenia, ale później wszystko się uspokaja, światła gasną automatycznie o 22 i zaczyna się chrapanie. W tej klasie nie ma drzwi na korytarz i dużo słychać.

W Guangzhou jesteśmy około godziny dziesiątej. Jedziemy prosto do hotelu odświeżyć się po męczącej jednak podróży.

Dzień 11 – Szanghaj

Ostatni pełny dzień w Szanghaju, nie miał napiętego planu. Przed południem poszliśmy zwiedzić Ogród Yu, zwany także Yuyuan Garden czyli Ogród Szczęśliwości. Początki sięgają XVI wieku. To co mi się podoba i co niemal zawsze doceniam w takich obiektach, to spokój. Spokój w Chinach, to coś innego niż spokój w Europie. Tu gdzie poruszamy się podczas naszej podróży, to tereny popularne, zaludnione, turystyczne, głośne, kolorowe, ogólnie bardzo fajne, ale nie ma w nich spokoju. Ja bardzo lubię spokój i jest mi on potrzebny do zdrowego funkcjonowania. Podczas tej podróży widzę, że spokój tu jest cenny bo jest dobrem rzadkim. Raz że Chińczycy są głośni, krzykliwi, nie wydmuchują nosa tylko zaciągają, odkrztuszają gile, charkają na cała okolicę potem siarczyście spluwają na ziemię takim budyniem. I to jest ciągłe i co minuta się to słyszy. Pierdzą głośno bez żenady w miejscach publicznych, choć już nie tak często jak charkają. Ja nie mówię żeby się zmienili, to ja jestem u nich i szanuję zwyczaje i konwenanse, ale zgłaszam to, że moje uszy i nos cierpią. Z uwagi na wszechobecny tłok w miejscach publicznych strefa komfortu, dystansu między ludźmi jest bardzo mała. Oni się przyzwyczaili, a ja jeszcze nie. I dlatego parki i świątynie są miejscem, gdzie można znaleźć ten upragniony spokój. Jest dużo zieleni, jest woda, ptak przysiądzie, kota można spotkać. Jest chwila czasu na uspokojenie i chwilę zadumy. Ja lubię się w buddyjskiej świątyni zadumać. Jest wtedy czas na refleksję. Wierzę, że z refleksji wywodzi się mądrość życiowa. Cenię miejsca, które skłaniają do refleksji. Cenię coraz bardziej świątynie buddyjskie i ludzi, którzy są wyznawcami tej wiary czy filozofii.
Szanghaj jest miastem, w którym mógł bym pracować i mieszkać. Pekin nie. Opinia oczywiście po krótkim pobycie w centrum obu ogromnych miast. Oba miasta są doskonale wewnętrznie skomunikowane przez wiele linii metra. Łatwo wszędzie się nim dostać. Myślałem, że londyńskie metro jest numer jeden ale to w Pekinie to jest godny rywal. Muszę poczytać o obu. Szanghaj jest bardziej światowy. Wieżowce, ładna rzeka, dużo białych turystów, zachodnio europejskie budynki, to się może nie tylko podobać doraźnie, ale tu można po prostu godnie mieszkać. Pekin bardziej przypomina miasto w stylu rosyjskim, ze względu na architekturę. Widać ogrom budowli, ale to raczej partyjne gmachy. W obu miastach są także niskie zabudowania, lepsze niż slumsy ale to już ten kierunek, zwane Hutongami. Ma to swój klimat i lubię tamtędy chodzić, ale mieszkać tam – nigdy. Jest bardzo bezpiecznie. Nie ma absolutnie żadnego poczucia niebezpieczeństwa. Wiadomo jednak, że kradzieże i inne złe rzeczy się dzieją, ale jak to porównam do zeszłorocznej wyprawy do Ameryki Centralnej, gdzie po zachodzie słońca siedziałem w hotelu, to nie ma nawet czego porównywać. Chiny to kraj bogaty, iPhone na każdym kroku, na ulicach Ferrari i Maybachy. Więcej Mercedesów to chyba w Niemczech jest tylko. Pod tym względem lepiej niż w Europie. Z tym, że to kraj policyjny. Tyle wojska, policji i jakichś organizacji paramilitarnych to nigdzie nie widziałem. Poza tym wszędzie są kamery, ale to naprawdę są one wszędzie. To społeczeństwo jest inwigilowane absolutnie. Począwszy od tego, że są uzależnieni od komórek, na których korzystają z „państwowych” aplikacji, poprzez blokowanie szyfrowanych połączeń, lokalizację telefonów, zapewne czytanie WeChat, blokowanie Google, i innych serwisów zachodnich powoduje, że warto być przyzwoitym. Zapewne kary za wykroczenia i przestępstwa są wysokie. Stąd moja tak wysoka ocena bezpieczeństwa.
Wróćmy po tej dygresji do Ogrodu Yu. Nie było dzisiaj słońca i tym samym światła do robienia dobrych zdjęć, ale kilka poniższych zdjęć powinno pokazać spokój miejsca.