Jako fan Formuły 1 chciałem odwiedzić tor w Szanghaju, gdzie od lat rozgrywane jest Grand Prix Chin. Nic z tego jednak nie wyszło. Co prawda pojechaliśmy tam i byliśmy obok, ale trafiliśmy na jakieś szkolenia wojskowe, które odbywały się przed torem i dostęp był niemożliwy. No cóż, musi mi to wystarczyć.
Potem już spędziliśmy godzinkę na dworcu w oczekiwaniu na „załadunek”. Jedziemy dziś do Kantonu czyli Guangzhou.
Trzeba powiedzieć, że na dworcu panuje czystość i porządek. Wejść można tylko po okazaniu ważnego biletu i paszportu. Jest też skanowanie bagażu i kontrola osobista. Ale skoro taka procedura obowiązuje nawet w metrze, to na dworcu tym bardziej. Zatem nie ma odprowadzania na pociąg czy pomocy w niesieniu bagażu babci. Chyba że się to załatwia inaczej, ale nie widziałem. Z tego powodu ta czystość i porządek.
Tym razem jedziemy sypialnym w klasie „hard sleeper”. To umowna nazwa bo jest tak samo twardo jak w soft. Jednak w przedziale jest sześć osób zamiast czterech. Jest też wszystko mniej komfortowo wykonane, jednak wszystko czyste i nie zniszczone.
Miejsca mamy raczej słabe bo środek i góra. Na początku ludzie jeszcze jedzą coś na korytarzu, dzwonią gdzieś, chodzą sprzedawcy jedzenia, ale później wszystko się uspokaja, światła gasną automatycznie o 22 i zaczyna się chrapanie. W tej klasie nie ma drzwi na korytarz i dużo słychać.
W Guangzhou jesteśmy około godziny dziesiątej. Jedziemy prosto do hotelu odświeżyć się po męczącej jednak podróży.