Upalny dzień. Gorętszy niż poprzednie.
O wschodzie słońca kilka kilometrów joggingu aby choć trochę spalać nadmiarowe kalorie i trzymać formę.
W południe pojechaliśmy do Bishop Museum. Muzeum historii i kultury Hawajów. Nieprawdopodobnie klimatycznie i gustownie urządzona wystawa. Pięknie zaprezentowane eksponaty, światło a nawet zapach.
Bardzo dużo eksponatów ze wszystkich wysp Pacyfiku. Bo o to właśnie chodzi aby pokazać pochodzenie Hawajczyków i ich związki z innymi wyspami. Jak przeplatały się losy Polinezyjczyków przez tysiące lat. Jak powstawała dzisiejsza kultura, języki i obyczaje.
Na zewnątrz
Była masa ciekawych informacji ale jedna zwłaszcza zapadła mi w pamięć. Polinezyjczycy sami doszli do tego, że rok trwa 360 dni i sami uznali, że jest 12 miesięcy. Mówimy i pradawnych czasach i nie mieli wtedy kontaktu z innymi cywilizacjami. Dla mnie to zaskakujące. Tak samo dobrze rozpoznali fazy księżyca i stosowali je do swoich kalendarzy agrarnych. Robi to na mnie wrażenie.
Potem pojechaliśmy na zaległy imieninowy sernik, z okazji moich imienin. Wcześniej nam się nie udało dostać do Cheesecake Factory. Restauracji w której zawsze był tłok i kolejka chętnych czekających do wejścia.
Pyszne, duże i oczywiście kaloryczne (rano biegałem) serniki. Do tego równie pyszna kawa. Rozumiem już skąd te tłumy.
Na plażę tuż po zachodzie słońca i po serniku.
Chodziło za mną aby się napić piwa lokalnego. Niby jest dużo ale nie mój styl. Zachęcający napis zwabił mnie i kupiłem hawajskiego portera. Smaczny, zbyt lekki. Taka IPA ciemna. Ale dobry wybór. Nie żałuję.