Norwegia i Szwecja (i Polska)

28 lipca 2014

Internet był tak słaby, że nic się nie udało wysłać. Dopłynąłem do Bodo i spokojnie zacząłem podróż w dół. Planowałem spędzić wieczór na jakimś miłym kampingu. Moja droga jednak skręciła w góry ku granicy ze Szwecją. Nieźle wysoko wjechałem bo skończyły się drzewa, zaczęły kosodrzewiny, zrobiło się zimno i musiałem założyć podpinkę. Nie było też już kempingów. Jechałem sobie ze dwie godziny, a krajobraz coraz dzikszy. Ruch praktycznie zerowy. Jeden samochód na 10 minut. Na horyzoncie niestety burza. Postanowiłem na dziko rozbić namiot gdzieś koło jeziora. Ale dojechałem do miejsca, w którym burza była niedawno a do tego zaczęły się odcinki bez asfaltu, a jedynie z rozmokłym po burzy żwirem. Zajechałem w kilka miejsc, ale stały tam głębokie kałuże i namiotu nie chciałem tam rozbijać. Aż w końcu wjechałem w drogę, na początku obiecującą ale później już mniej. Kilkaset metrów musiałem jechać w wodzie po silnik, modląc się, żeby się nie wywalić w tym grzęzawisku, bo kaplica. O zawróceniu też nie było mowy. O dziwo Garmin widział tę leśną dróżkę, i prowadziła ona do tej główniejszej drogi. Kiedy już byłem na końcu, w sumie na łatwym odcinku, wywinąłem orła. Nieco się tym przejąłem, bo i ciemno i północ blisko, ruch żaden, a ja w leśnej mokrej drodze, atakowany przez miliard komarów. Próbowałem dźwignąć maszynę ale bez powodzenia. Wypatrzyłem dom za kilkaset metrów i tam poszedłem, był jednak pusty, zamieszkały wypielęgnowany, ale nikogo nie było. Skoro doszedłem do tego domu to miałem blisko do drogi. Zebrałem myśli ustaliłem plan, a ponieważ w ciągu 15 minut przejechały dwa samochody, ale żaden nie zatrzymał się na mój znak, wróciłem do leżącego zwierza, zdjąłem cały ekwipunek i ślizgając się w błocie postawiłem sprzęt. W trakcie rozpadał się deszcz, komary były tak gęste, że nie widziałem ziemi. Wszystko robiłem w ubraniu i kominiarce. Zmokłem na wskroś od zewnątrz i spociłem się tak samo od wewnątrz. Zapakowałem z powrotem ekwipunek. Ten oczywiście te był nieco mokry. Wyjechałem spokojnie na drogę i jadąc organizowałem sobie plan na najbliższą godzinę. Było po 23 byłem w środku nie wiem czego. Było miasteczko za kilkanaście km i były tam dwa hotele oraz po drodze dwa kampingi. Nie chciałem spać w tym stanie pod namiotem. Niestety na obu kempingach nie było domków wolnych. Jeden hotel nie istniał w rzeczywistości a drugi był już nieczynny. Recepcja zamknięta a goście najwidoczniej mieli klucze do wejścia, ja się już nie dostałem. Deszcz wali na całego, ja mokry jak kura, zakładać na to przeciw deszczówki nie ma sensu. Za chwilę północ. No nic mówię, stanie tu niczego nie zmieni. Efektem ubocznym wywrotki była adrenalina, i to spowodowało, że nie byłem zmęczony ani śpiący. Skoro tak, ruszam dalej. Nic tu po mnie, to miejsce już nic mi nie zaoferuje. Może po drodze coś znajdę. Ruszyłem dalej, ale moja droga prowadziła z asfaltu na szuter. No trudno pomyślałem, mam przeznaczony do tego motocykl, więc jadę. Było nieźle, droga szutrowa, ale twarda i bez błota. Zrobiła się pierwsza w nocy, adrenalina zeszła i poczułem zmęczenie. Jak zwykle w takich wypadkach, daję sobie 30 minut na bycie w śpiworze. Deszcz ustał, zrobiło się ciepło i zrobiła się mgła. Zjeżdżając z jakiejś góry dostrzegłem wielkie jezioro. Noc była bardzo jasna. Jadę i widzę, że to mgła a nie jezioro. Wjechałem w to. Żywej duszy od godziny, pojedyncze domy co kilka kilometrów. Wybrałem jakieś wklęśnięcie w drzewach, jakby polanę, obadałem podłoże i zacząłem rozbijać obóz. Komarów atak ciąg dalszy. Około 1:30 leżałem już w namiocie. Napisałem do żony sms, walnąłem kielicha na uspokojenie, puściłem kilka kawałków ze Spotify na sen, i tak oto zakończyłem ten niepozornie zaczęty dzień.

u2uvuje4
Ległem (Arvidsjaur, Region Norrbotten)

etabe8yp

4ahedupa
Nocleg o godzinie 1:30 w nocy (Sorsele, Region Vasterbotten)

a2a9azu7 ru2y3e3u

29 lipca 2014

Z poniedziałku na wtorek spałem na eleganckim kempingu i zaznawałem luksusów. W poniedziałek gdy miałem okazje mieć net, chciałem kupić bilet na prom Nynashamn (Sztokholm)-Gdańsk, okazało się że biletów już nie ma. Kupiłem więc bilet na prom Ystad-Świnoujskie na środę na 14. Z kempingu do promu miałem tysiąc kilometrów, luzik na dwa dni.
Z tego luksusowego kempingu wyjechałem już o ósmej i przy świetnej pogodzie zapylałem na południe. Kilometry jakoś się same nawijały i zdałem sobie sprawę że może zdążę jeszcze na prom na godzinę 20:30 tego samego dnia i na nim prześpię noc, zamiast kolejnego kempingu. Przy okazji tankowania, co występuje raz na 520 km, zadzwoniłem do Polferries i przebukowem bilet na wieczór. Nawinąłem równo 1000 km i gdy wjechałem na terminal promowy, bylem pierwszym pojazdem, który od razu wjechał do brzucha promu. Timing idealny.
Kabinę dzieliłem z trzema Szwedami, wielkimi rudymi marynarzami. Czułem się jak w więziennej celi i pośladki miałem zwarte i w stronę ściany. Natomiast pierwsze łyki zimnego piwa na pokładzie zapamiętam na długo.
O 4:45 pobudka i o o 5:30 wyjechałem na ojczystą ziemię w Świnoujściu.
Teraz kawka na stacji i wpis i za chwilę będę napierał do Stolicy.

a6ynahas
Wygodny kemping (Soderhamn, Region Gavleborg)
gu3yjuza
Śniadanie po drodze (Lycksele, Region Gavleborg)
e5y7y6ej
Widok z pokładu promu (Ystad, Skane)

nyha4ene 6adaje2u 2u3a9u7u

30 lipca 2014

Dojechałem około 14. Zrobiłem w sumie 8000 km. Teraz czas na rozpakowanie i naukę życia w mieście.
Mam już plan wyprawy na przyszły rok.
Wyprawa zakończona.

trasa