Wszyscy jesteśmy zmęczeni. W nocy burza z piorunami nad samymi głowami. A to nie dom tylko namiot. Inne odczucie. Dawno nie przeżywałem dużej wielogodzinnej burzy pod namiotem. Namiot nie przeciekł ani nie podciekł, motocykle też całe a plandeki na swoich miejscach.
Prognoza na ten dzień bardzo słaba. Jedynie godzina przejaśnienia. Decydujemy aby zostać tutaj dodatkowy dzień bo jutro ma być lepsza pogoda. Pogoda nie na kempingu ale na Stelvio. Drodze na którą wjedziemy niedługo po wyruszeniu z kempingu. Zatem patrzymy na tamtą prognozę, bo ona jest ważna. Bo wjechać na krętą górską drogę w deszczu i mgle i w niskich chmurach mija się z celem. Chcemy zobaczyć widoki i cieszyć się przestrzenią a nie walczyć ze śliską nawierzchnią.
Tyle tylko że zamiast prognozowanej godziny dobrej pogody robi się cały ładny dzień. Ach te Alpy. Pogoda nieprzewidywalna. Jedziemy do Curon obejrzeć zalane miasteczko, gdzie z wody wystaje jedynie wieża. To już Włochy. Do granicy mamy 10 minut. Spędzamy tam kwadrans i wracamy do naszego miasteczka Pfunds. Tankujemy, robimy podstawowe zakupy i spędzamy popołudnie na odpoczynku.
Robimy na przykład pranie. Po godzinie pogoda znów się psuje. Nadciągają chmury i przez kolejne godziny deszcz i pioruny.