Dzień 1 Warszawa-Rzym-Buenos Aires

Rzym

W Rzymie mieliśmy do dyspozycji cztery godziny na samo zwiedzanie. Cała przesiadka liczyła siedem godzin.

Byliśmy bardzo zadowoleni, że możemy pochodzić po mieście a do tego pogoda była bardzo sprzyjająca.

Oczywiście tylko same hity można odwiedzić. Zatem zaczęliśmy od dworca Termini, gdzie wysiedliśmy z autobusu. Przeszliśmy do Koloseum a następnie do Forum Romanum.

Krótkie spojrzenie na wilczycę karmiąca Remusa i Romulusa, na Kapitolu.

Fontanna Ditrevi i spacer do Watykanu.

A stamtąd już metrem ze stacji Ottaviano ponownie na Termini i powrót na lotnisko Fiumicino.

Na lotnisku odebraliśmy nasze dwa bagaże, płacąc €20 i spokojnie przeszliśmy całą odprawę.

Do samolotu wszedłem już przebrany za typowego turystę, czyli w szortach i z dmuchaną poduszką rogalem, przydatną na długim piętnastogodzinnym locie.

Lot

Lot nie należał do najbardziej komfortowych. Samolot Boeing 777 był już nadgryziony zębem czasu ale także był wypełniony na 100%. A to przez zbliżający się strajk, który i nas przecież dotknął i kazał wyruszyć dwa dni wcześniej.

Za to obsługa bardzo dobrze sobie ze wszystkim radziła a picia i jedzenia nie zabrakło.

Na to wszystko nakłada się jeszcze to, że nie siedzieliśmy z Anią obok siebie i że nasze miejsca były „środkowe”. To najgorsza pozycja, bo trudno wyjść gdy sąsiad zasnął i nie reaguje na subtelne znaki.

Akurat ja tak trafiłem, że moje dwie sąsiadki były Rosjankami. Czysty przypadek bo nie leciały razem. Jedna mieszka w Buenos i wracała z Moskwy od rodziny do domu do męża. Druga natomiast dołączała do grupy gdzie z Buenos startowali do Patagonii i do Ushuaia. Odświeżyłem swój rosyjski.

Buenos Aires

Po wylądowaniu, na lotnisku w pierwszej chwili odniosłem bardzo dobre wrażenie. Przestronnie, widno, logicznie i mało ludzi.

Mało ludzi było dlatego, że wszyscy stali w mega kolejce do odprawy paszportowej.

Było wifi, bo gdyby nie to, to półtorej godziny oczekiwania byłoby wiecznością.

Po odprawie jeszcze kilka wyzwań. Wymiana dolarów na Peso i kupno karty miejskiej. Też w sumie godzinka zeszła na to.

Następnie oczekiwanie na autobus komunikacji miejskiej i aż półtorej godziny jazdy do centrum. Autobus jechał przez całą okolicę Buenos Aires i miał mnóstwo przystanków. No ale warto było nim jechać, bo sporo zobaczyliśmy, a to by „uciekło” jadąc najszybszą trasą

Na te dwa dodatkowe dni nie chciałem brać standardowego hotelu. Wpadł mi w oko taki domek stanowiący nadbudówkę innego budynku, w samym centrum miasta. Trzecie piętro i do tego mały tarasik. Oczywiście łazienka i mała kuchnia wewnątrz. Wynająłem i widzę, że chyba warto było. Zobaczymy jak w nocy.

Póki co zmorzył nas sen, bo ostania normalna noc to była dwa dni temu. Od tego czasu prawie nie spaliśmy.

Wieczór

Wyszliśmy coś zjeść. Nieopodal jest targ. Tam chwilę pochodziliśmy i wybraliśmy miejsce gdzie zjemy.

Mercado San Telmo

Mięso z grilla z cebulą i żółtym serem. Robione na naszych oczach. Pyszne. Do tego piwo. Łagodne i smaczne

Po drodze jeszcze trafiliśmy na targ uliczny. Nie gustuję, ale z chęcią zobaczyłem co tam mają na straganach.

Na sam koniec dnia poszliśmy do doków. Nowa architektura. Czysto, nowocześnie i bardzo europejsko.