Archiwum kategorii: Ameryka Centralna 2017

Dzień 20 El Tunco

Zero przygód. Dzień spędzony przy basenie i na plaży. Dużo wolnego czasu. Pół Internetu przeczytałem. Śniadanie nad wodą, browarek, potem takie placki lokalne. Mają różne nadzienie i są robione na naszych oczach.

Przyglądałem się ptaszkom kolibrom. Nigdy na wolności ich nie widziałem. Te nie były aż takie małe, pół wróbelka może. Wiszą w powietrzu przy kwiatku kilka sekund i dziobem sięgają do wnętrza. Sweet. Oczywiście zdjęć nie mam, bo telefonem się nie uchwyci. Tak samo wiewiórki, inne niż nasze. Tu są białe lub raczej siwe i mają takie dość płaskie ogony krótkie i nie są takie puszyste. A może to nie wiewiórki? Też bez zdjęć, bo szybkie to cholerstwo. To co chce pozować do zdjęć to kotek i kogucik. Oto one.

Poszedłem się wykąpać nad morze. Fale takie niepozorne. O jak się myliłem. Wytrzymałem pół godziny obijania i musiałem się ewakuować. Dobrze, że nie byłem po jedzeniu bo bym nie utrzymał. Ja jestem szczurem lądowym, wody nie lubię to i praktyki nie mam. Wyszedłem z tej walki z zawrotami głowy. A tak bardzo niepozorne to wygląda z brzegu.

Zdjęć nie ma. Nie ma kto zrobić a na plaży strach zostawić sprzęt i cenne rzeczy, bo ludzi z lepkimi palcami nie brakuje. Minus podróżowania samemu.

Wiedzieliście, że banany rosną do góry nogami, w jakże męskiej pozycji.

Wieczór w restauracji z pięknym widokiem na ocean.

Kolacja niestety w samotności, ale za to jaki widok.

A jutro powrót do miasta i dalej na szlak.

Dzień 21 San Salvador

Do południa jeszcze plaża i basen a potem w drogę do stolicy.

Wyszedłem na drogę i po dwudziestu minutach zatrzymałem busik. Już się nauczyłem jak tu działa komunikacja. Jedno jest niemal pewne, że jeżeli jest jakieś choć trochę popularne miejsce, to na pewno jedzie tam autobus.

W mieście mam fajny domowy hotel. Jak się okazuje, gościli już około 25 Polaków. Ciekawe. Fajny taras i widok na podwórko. Miło się siedzi. Nie chce się człowiekowi ruszać. Zwłaszcza, że można też zamawiać tu jedzenie. Jest kilka smacznych potraw w menu. Są też świąteczne akcenty.

Pokonałem jednak lenistwo i ruszyłem w miasto. Tym razem w tę bogatszą część. No właśnie, i przez to nudniejszą. Nowe budynki, biura i ogrodzone osiedla. Oczywiście wszędzie ochroniarze z długą bronią, niekiedy automatyczną. Widocznie taki koszt spokoju.

Lubię kawę, choć nie jestem znawcą. Tu kawa mi bardzo smakuje, w każdym miejscu. Jest delikatna i nie kwaskowa. Mijałem kawiarnię w naszym stylu i zakupiłem sobie takie oto dzieło. Naturalnie pyszna kawa prócz ładnego wyglądu.

W środku dnia, w pełnym słońcu, takiego nietoperza biednego spotkałem. Biedny Batman musiał gdzieś się urwać z drzemki. Jakiż on był nieporadny i bezbronny. To było jeszcze w ośrodku nad morzem i mam nadzieję, że się nim zaopiekowali.

To tyle. Jutro Gwatemala.

Warto wspomnieć, że będę jeszcze raz w Salwadorze za dziewięć dni. Będę miał tu przesiadkę w drodze do Meksyku.