Dzień 20 El Tunco

Zero przygód. Dzień spędzony przy basenie i na plaży. Dużo wolnego czasu. Pół Internetu przeczytałem. Śniadanie nad wodą, browarek, potem takie placki lokalne. Mają różne nadzienie i są robione na naszych oczach.

Przyglądałem się ptaszkom kolibrom. Nigdy na wolności ich nie widziałem. Te nie były aż takie małe, pół wróbelka może. Wiszą w powietrzu przy kwiatku kilka sekund i dziobem sięgają do wnętrza. Sweet. Oczywiście zdjęć nie mam, bo telefonem się nie uchwyci. Tak samo wiewiórki, inne niż nasze. Tu są białe lub raczej siwe i mają takie dość płaskie ogony krótkie i nie są takie puszyste. A może to nie wiewiórki? Też bez zdjęć, bo szybkie to cholerstwo. To co chce pozować do zdjęć to kotek i kogucik. Oto one.

Poszedłem się wykąpać nad morze. Fale takie niepozorne. O jak się myliłem. Wytrzymałem pół godziny obijania i musiałem się ewakuować. Dobrze, że nie byłem po jedzeniu bo bym nie utrzymał. Ja jestem szczurem lądowym, wody nie lubię to i praktyki nie mam. Wyszedłem z tej walki z zawrotami głowy. A tak bardzo niepozorne to wygląda z brzegu.

Zdjęć nie ma. Nie ma kto zrobić a na plaży strach zostawić sprzęt i cenne rzeczy, bo ludzi z lepkimi palcami nie brakuje. Minus podróżowania samemu.

Wiedzieliście, że banany rosną do góry nogami, w jakże męskiej pozycji.

Wieczór w restauracji z pięknym widokiem na ocean.

Kolacja niestety w samotności, ale za to jaki widok.

A jutro powrót do miasta i dalej na szlak.