Archiwum kategorii: Wietnam 2023

5 dzień – Tan Lac

Już nas nie ma w Hanoi. Wyjechaliśmy przed południem. Byliśmy cali w nerwach ale skoncentrowani na zadaniu. Przed hotelem przez godzinę przygotowywaliśmy motocykle. Przypinaliśmy bagaż, regulowaliśmy wszystko pod siebie. Oczywiście nie ma mnie na zdjęciach, ale Andrzej jest.

Przed hotelem w Hanoi

Wyjazd z Hanoi to dla europejczyka przeżycie. To jest rój. Jest się częścią tego roju. Jakoś to działa. Wszyscy współpracują. Nie ma wrogości. Nikt też nie sygnalizuje manewrów, ani nie przestrzega braku pierwszeństwa. Gdy się widzi, że ktoś będzie się włączać do ruchu, to po prostu zacznie wjeżdżać. Nie będzie patrzyć. Skrzyżowania to jakby krzyżujące się rzeki. Nie ma stłuczek, przekleństw, wrzasków, gwałtownych hamowań. Jest niemal ciągły dźwięk klaksonów. Każdy klakson zapewne coś sygnalizuje. Jednak tylko ten co trąbnął wie dokładnie co chciał powiedzieć. Trochę jak z kocim „miau” – jeden dźwięk a ileż znaczeń.

Godzinę jedziemy w tłoku. Potem ruch rzednie. Nasza prędkość to 40 na godzinę. Tak tu jeżdżą, i tu to pasuje. Nasze motorki to zaledwie 150 ccm, gaźnikowe, 5-cio biegowe. Fajnie się jedzie na nich.

Stacja benzynowa
Honda XR150

Okolica poza Hanoi nie jest ładna. Jedzie się drogą między wioskami. Droga jest asfaltowa. Po obu stronach sklepy i warsztaty. Brudno. Kurz. Raz pachnie a raz śmierdzi. Ruch jest niewielki.

Mamy rezerwację noclegu około 2-3 godziny drogi ze stolicy. Robimy kilka przerw, głównie na kawę i tankowanie. Nie spieszymy się.

Niezbyt wygodne jest siedzenie w mojej Hondzie. Pupa boli. Poza tym nie narzekam. Trzeba się częściej zatrzymywać.

Nasz nocleg wygląda super. Klimatyczny jak marzenie. Jest to wioska pośrodku nazwijmy to – lasu. Wilgotność jest nieprawdopodobna. Większą niż w mieście. Nie ma prądu, ale ma być wieczorem. Nie ma prądu więc nie ma wody. Nie ma jak zrobić prania ani wziąć prysznica.

W końcu schodzę do rzeki, widząc że ktoś tam jest. Kąpie się. Jest ochłoda. Zanurzam się cały, udaję, że myję głowę.

Hacjenda widziana z rzeki

Robi się ciemno. Prądu brak. Jesteśmy umyci z potu przynajmniej, więc już nie będzie źle. Kolacja ma być za kilka godzin. Czekamy na to, bo tylko śniadanie jedliśmy.

Kolacja. Przy latarce

Zrobiło się całkiem ciemno. Prąd pojawia się na kilka minut i znika na wiele minut. Fenomenalne odgłosy z ciemności dochodzą. Przyroda.

Czas spędzamy przy latarce
Tu jesteśmy

6 dzień – Nghia Dan

Po skromnym śniadaniu jedziemy dalej. Fajne miejsce to było. Wioska prawdziwa no i jedna rodzina zrobiła homestay. Przy śniadaniu schodzili się sąsiedzi, żeby nas obejrzeć.

Śniadanie

Ruszamy. Przed nami wiele godzin jazdy. Mam wrażenie, że zbyt długo będziemy jechać. Teoretycznie 5-6 godzin, ale tutaj może się to niebezpiecznie rozciągnąć.

Motyl

Wjeżdżamy w górskie rejony. Mgła, chłodno, przyjemnie. Bardziej niebezpiecznie na drodze.

Potem zjeżdżamy w niziny i nagle robi się upał. Zatrzymujemy się na kawę mrożoną i zaraz jedziemy dalej. Drogi są bardzo dobre a ruch niewielki. Świetnie nam się teraz jedzie.

Odwiedzamy cmentarz. Robienie zdjęć może nie do końca jest na miejscu, ale chcę udokumentować. Zawsze w innych krajach odwiedzam lokalne cmentarze.

Tracimy (zużywamy) czas jadąc dość wolno, zatrzymując się na zdjęcia, kawę i podróż się wydłuża. Nawigacja nieubłaganie podaje coraz poźniejszy czas dojazdu do hotelu. Hotel nie jest zarezerwowany, po prostu wiemy, że jest w miejscowości którą sobie wytyczyliśmy. Możemy wziąć inny.

Słońce zachodzi. Ciemność zapada bardzo szybko. Pojawia się przydrożny hotel. Bierzemy. Do tego wyznaczonego jeszcze 20 minut jazdy. Trudno, bo był fajny. Ten to nora. Tyle że tani. Nie ma restauracji. Znajdujemy jadłodajnię nieopodal. Zamawiamy zupę Phô bo. Porcja gigant. Nie jestem w stanie dokończyć. Potwierdzamy, że śniadanie o godzinie dziewiątej też tu zjemy.

Pozycja