Archiwum miesiąca: listopad 2017

Dzień 4 Panama City

Wyszedłem z hotelu przed wschodem słońca, żeby pójść do Casco Viejo.

Po drodze zrobiło się już widno. Najdłużej posiedziałem przed wielkim drzewem zamieszkałym przez ptaki. Coś pięknego, jaki ruch. Jak ogromne lotnisko, hub przesiadkowy. Dzielnica jeszcze spała. Wszystko pozamykane. Nawet kawy nie było się gdzie napić, a tak mi się chciało.

Zeszło się ze dwie godziny i zacząłem wracać. Wstąpiłem do otwartej już lokalnej jadłodajni, naprawdę lokalnej. Nie było to ładne danie ale smaczne. Do tego aż dwie kawy wziąłem. Od razu lepiej.

Wróciłem w stronę hotelu idąc przez miasto w poniedziałkowym porannym szczycie.

Obecny hotel Cibeles mam tylko do dzisiaj. Zadaniem było więc znaleźć inny na jedną noc. W tym już nie chcę być.

Jest tu pełno hoteli. Odwiedziłem sześć aby zorientować się w cenach, a poza tym mam szczególne życzenie. Mianowicie chcę się jutro wymeldować jak najpóźniej. Jutro wyjeżdżam ale dopiero o 23:55. Do tego czasu chcę mieć jakąś bazę.

Wreszcie coś znalazłem i po południu się przeprowadzam.

Ostro pada po południu. To drugi deszcz. Pierwszy był gdy jechałem z lotniska, lecz zanim dojechałem to się skończył. Nie kupiłem parasola i muszę czym prędzej to zrobić, ale niech przestanie padać.

Nowy hotel jest w dużo bardziej ruchliwym miejscu. W pokoju się tego nie słyszy. Dosłownie dwa kroki od wyjścia, znajdują się budki z jedzeniem. Zamówiłem ryż, kiełbaski, surówkę i jakby banan ale to jest coś innego. Pyszne, a do tego w czasie jedzenia można obserwować ruch na skrzyżowaniu. Mnie pasuje. Kawy nie mieli, to kupiłem w restauracji obok. Teraz popijam i piszę. I myślę co dalej.

Przez deszcz jest dużo chłodniej, jakieś 26st i bardzo przyjemnie jest na dworze. Ciekawe jak będzie w kolejnych miastach, coraz bardziej na północ.

Nic nie wymyśliłem, obszedłem kilka ulic dookoła hotelu, z myślą o parasolu ale tylko zmokłem bardziej. Czekam.

Przestało padać dopiero za dwie godziny. Poszedłem na długi spacer do centrum w stronę wieżowców. Jest tam wszystko co być powinno w centrum miasta. Zrobiłem zakupy jedzeniowe z myślą o długiej jeździe autobusem jutro, no i wreszcie kupiłem parasol. I wracając nad zatoką, mogłem go przetestować, bo znów zaczęło padać.

I tak to właśnie było.

Dzień 3 Panama City, Miraflores, Casco Viejo

Na dziś zaplanowałem zwiedzanie Kanału. Ale Kanał Panamski to nie jest jedna rzecz. On się ciągnie przez całą Panamę. To co się łatwo zwiedza to śluzy. Rano po śniadaniu wsiadłem w metro i pojechałem na stację autobusową Albrook, skąd odchodzą autobusy we wszystkie strony.

Żeby skorzystać z metra, należy najpierw kupić kartę za $2 a następnie doładować ją jakąś kwotą. Kupiłem, doładowałem i mogłem jechać. Trzy stacje i byłem na miejscu. Teraz musiałem zorientować się, który przystanek i autobus. Nie jest to proste bo nie ma dobrych oznaczeń, ale po kwadransie już niemal wszystko wiedziałem. Po kilku minutach już siedziałem w autobusie i jechałem do najbardziej turystycznej śluzy o nazwie Miraflores, położonej jakieś 20 minut jazdy od miasta.

Mocno turystyczny punkt. Sala kinowa, windy, schody ruchome, klimatyzacja, wszystko pod turystów. Bilet $15. Muzeum bardzo fajnie zrobione, mieści się na kilku piętrach. Pokazana jest historia budowy. Była to gigantyczna praca. Wielu ludzi straciło życie. Efektu nie widać na zdjęciach ale w muzeum i potem na filmie jest pokazany ogrom Kanału i jego funkcjonowanie.

Statki wpływają tylko rano i wieczorem, zatem w najlepszych do zwiedzania godzinach ruchu nie ma. W każdym razie warto tu przyjechać.

Powrót na dworzec Albrook wykorzystałem by się zorientować gdzie jest przystanek skąd będę za kilka dni jechał do Kostaryki. Znalazłem i od razu mi lepiej.

Jest bardzo gorąco i muszę zrobić sjestę w południe, wilgotność 70% a temp 31 st.

Po sjeście czas na kawę w fast foodzie (niedziela i prawie wszytko pozamykane) a następnie podjechałem przystanek metrem ze stacji Lotería do stacji Cinco de Mayo, żeby dojść potem do nabrzeża.

Niedaleko potem zaczyna się dzielnica na cyplu o nazwie Casco Viejo, coś naprawdę pięknego. Jest to taka starówka, odnowiona pod turystykę, ale jest tu pięknie. Naprawdę, najładniejsze miejsce dotychczas. Mało zdjęć, bo już zrobiło się ciemno. Postaram się tu przyjść jeszcze o poranku.

Zakupiłem bransoletki. Zawarłem dozgonne braterstwo ze sprzedawcą, zostałem nazwany najlepszym Polakiem, no drugim bo pierwszym jednak Papież. Bransoletki są robione ręcznie, nie żadna chińszczyzna, ze specjalnych nasion Pionia, dzięki którym zachowam młodość i potencję na długo. I to wszystko ponoć prawda!

Zakupiłem orzeźwiający napój, bardzo tu popularny. Z lodowego bloku, gościu struga porcję lodu, polewa sokiem, posypuje posypką według gustu. Bardzo to jest smaczne, a kosztuje $1.25

Można spotkać takie oto ptaki nad brzegiem. Jest odpływ i być może coś dodatkowo z tego mają. Pelikany.

Usłyszałem starą dobrą piosenkę Harryego Belafonte, którą chyba nie tylko ja nazywam „Dali mi banana”, a tak naprawdę „Banana boat”, posłuchajcie sobie oryginału w necie.

I tak to właśnie było. Zobaczymy co przyniesie jutro.