26 dzień – Kuala Lumpur

Przeziębienie, ból gardła. Musiałem odleżeć dziś swoje w łóżku bo źle się czułem. Wziąłem proszki i poszedłem spać zamiast zwiedzać.

Dopiero późnym popołudniem poczułem się lepiej i poczułem się głodny. Miałem ochotę na uliczne jedzenie ale na coś łagodnego.

Pełno jest w okolicy restauracyjek. Nie takich już jak w Wietnamie ale podobnych. Więc w takiej w której było dużo ludzi poprosiliśmy o ryż z kurczakiem. Upewniam się czy „spajsy?” ” Elitl” odpowiada właściciel więc samodzielnie nakladam kurczaka i polewam sosem.

„Matko bosko częstochosko” – łzy, katar, pot. Ledwo zjadłem a lubię pikantne. No tak pikantne, że nie mogłem mówić w czasie jedzenia i koncentrowałem się na przeżyciu. Do ocierania potu i łez zużyłem wszystkie serwetki. Musiałem też zdjąć okulary na czas jedzenia. Gość podszedł i skierował na nas wentylator, bo musiał dostrzec naszą walkę w milczenu. Dał nam też po wafelku jakimś. Może magiczny wafel łagodności? Nie wiem. Nie zjedliśmy.

Oto on

Na zakończenie gość zapewnił nas, że w potrawie nie było kropli chili a jedynie czarny pieprz, który będzie dla nas bardzo zdrowy. Kto wie, może przyspieszy to mój powrót do pełnego zdrowia.

Potem musieliśmy dać sobie jakąś nagrodę, więc kupiliśmy po napoju kawowym.

Kaloryczna pychotka

A następnie musiałem odwiedzić cmentarz, który widziałem dzień wcześniej i mnie tam ciągnęło.

Następnie już do zachodu słońca siedzieliśmy na tyłach Petronas Towers w parku i patrzyliśmy na fontanny.

Jeden komentarz do “26 dzień – Kuala Lumpur

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *