Dzień 10. San Francisco

Poranek nad oceanem chłodny. Tylko 11°C. Słońce wstaje i z każdą chwilą robi się cieplej. Pomimo rześkości, śniadanie jemy na tarasie aby podziwiać widok.

Po śniadaniu obieramy kierunek na San Francisco i przez cały dzień spokojnie jedziemy. Widoki bardzo interesujące i dość monotonne – góry, winorośla, pola uprawne, małe miasteczka. I tak godzinami. Im bliżej SFO tym przewaga miasteczek. W pewnym momencie już tylko tereny mieszkalne.

Jadąc zauważyłem na górze po prawej cmentarz. Postanowiłem zjechać i go odwiedzić w przeddzień Święta Zmarłych. Sami zobaczcie jaki stylowy i elegancki. Żadnych polskich nazwisk, a przewaga hiszpańskich

Zaczyna się Dolina Krzemowa. Zjeżdżamy najpierw do San Jose a potem do Cupertino i zatrzymujemy się obok siedziby Apple Park. Visitor Center znajduje się po drugiej stronie ulicy, jest oddzielone. Jest to obszerny sklep, który ma też na parterze kawiarnię oraz taras na piętrze, z którego trochę widać budynek główny. Kupuję koszulkę, pijemy kawę, spędzamy 45 minut i jedziemy dalej do Stanford.

Uniwersytet Stanforda to piękne miejsce. Ogromny kampus. To drugi na świecie uniwersytet w prowadzonym rankingu uczelni. Odsyłam do Wiki.

Zapada zmrok a za chwilę noc. Wąską drogą wjeżdżamy do punktu widokowego aby zobaczyć Golden Gate Bridge. Chyba udane zdjęcia robimy. Godzina się schodzi, bo trzeba trochę pójść piechotą. Oczywiście warto.

I potem już hotel. Nieprawdopodobnie strome ulice są w SFO.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *