Pobyt udany i będę go wspominał dobrze.
Rano oglądałem jak się wytwarza wino ryżowe. To jest tradycja z dziada pradziada. Moi gospodarze twierdzą, że po ich winie głowa nie boli. Faktem jest, że rano nie bolała. Jednak dużo nie wypiłem a i moc wina oceniam na max 15%. To w butelkach kupione wcześniej miało 29%.
Do pustego kotła na palenisku przelewa się sfermentowany ryż. Fermentacja trwa około 10 dni.
Ognisko pod kotłem rozpala się niezbyt duże. Kocioł nakrywa się dopasowanym drugim kotłem, do którego wlewa się wodę. Podłącza się dwie rurki. Jedna wysoka „na odpady” a drugi niska na „produkt”. Przekrywa się to pokrywą i pozwala fizyce działać.
Nie mogłem obejrzeć całości, bo już odjeżdżałem. Dostałem na podróż buteleczkę tego wina.
W planach miałem drugie podejście do przejazdu tą drogą górską, która była błotnista ostatnim razem.
Dojechałem i zacząłem wspinaczkę. Kałuże i błoto nadal były ale mniejsze. Lecz niestety zaczął padać deszczyk. Jednak dojechałem do przebudowy i droga była chwilowo zamknięta. Ale chwila urosła do pół godziny a deszcz rósł.
Musiałem się poddać i zawrócić. Ryzyko za wysokie. Takich odcinków było dalej jeszcze kilka.
Akurat trafiłem na burzowy dzień.
Tym razem nieomylnie zamówiłem hotel i już w południe byłem na miejscu. Padał deszcz i było zimno. Nie miałem pomysłu gdzie jechać w taką pogodę. Więc pojechałem na pizzę.
Pizza oczywiście bardzo smaczna ale ciasto w stylu lokalnym, bardzo różne od tego co znamy. Raczej kruche.
Najlepiej sobie uciąć drzemkę podczas deszczu.
W poszukiwaniu “czegoś innego” na kolację, zadowoliłem się fryteczkami i szaszłykiem z kurczaka. Wszystko w głębokim oleju czyli smacznie i niezdrowo.
Jutro pogoda lepsza. Tyle, że wyprawa ma się ku końcowi. Podjadę jutro do Hanoi i tam przenocuje.