Pobudka o godzinie 4 rano, godzinę później już w autobusie. Po czterech godzinach jesteśmy na granicy Nikaragua-Honduras w El Guasaule. Długo się schodzi. Ogromna kolejka, wszystko trwa bardzo długo. Aż dedykują jedno okienko tyko dla naszego autobusu i to nieco przyspiesza procedowanie. To jest pozytyw podróżowania znaną firmą. Na każdej granicy pobierają odciski palców oraz robią zdjęcia, tu też. Między oboma krajami jest unia celna, więc przynajmniej bagaż sprawdzany jest jednokrotnie.
Za oknem niestety tak samo biednie albo i bardziej. Na pewno droga jest bardziej dziurawa. Jedziemy dużo wolniej. Honduras to kraj górzysty. Stolica zwana przez wszystkich „Tegu” leży na wysokości 1 kmnpm. Temperatura jest wspaniała, czyste 20 stopni. Powiem nawet, że chłodnawo gdy zawieje. Rozkoszowałem się tym chłodem, bo to chyba pierwszy oryginalny, naturalny chłód podczas podróży.
Fajny mam hotel, dość blisko zabytków. Nawet śniadanie w cenie. Zobaczymy czy smaczne. Samo miasto jest bardzo duże. Z terminalu autobusowego ulokowanego na obrzeżach jechałem taksówką godzinę! Cena $8. Korki bardzo duże.
Jestem stremowany złą opinią o mieście, więc nie wyciągałem telefonu do zdjęć zbyt często. Ale i ciemno się zaczęło robić, więc wróciłem do hotelu. Muszę się oswoić z miastem. Rano wyjdę i zrobię zdjęcia. A miasto jest malowniczo położone na wzgórzach. W istocie składa się z dwóch bliźniaczych miast: Tegucigalpa i Comayaguela (jak Buda i Peszt). Rozdziela je rzeka Choluteca, która płynie u stóp góry Picacho. Chyba jest przyjemniejsze nieco niż Managua. Może się mylę, jutro potwierdzę lub nie. Na pewno lepsza temperatura do zwiedzania.
Jeszcze ciekawostka związana z couchsurfing, jutro idę na spotkanie podróżników organizowane przez Polaka, który tu obecnie jest, a w sobotę spotykam się z Cristiano i spędzimy trochę czasu – wszystko dzięki CS.
I tak to właśnie było.
no, pewne wnioski z tej podróży mam.. po powrocie zamienimy kilka słów 🙂