Podróż rozpoczęła się z lekkim opóźnieniem o 6:30. Film drogi. Ponad 500 km początkowo w deszczowej pogodzie, a potem upał, upał, upał. Słowacja, Węgry, Rumunia. Dwa pierwsze kraje to klasyka. Czysty tranzyt i niewiele ciekawych sytuacji. Granica z Rumunią zajęła nam 5 minut, a potem rumuńskimi wioskami w dalszą drogę.
Dziwny to kraj. Z jednej strony raczej bieda, ulice dziurawe, furmanki, generalnie jakby Polska sprzed 30 lat. Z drugiej strony nowe zachodnie samochody, willowe miejscowości (ale na ulicy końskie łajno). Kraj kontrastów.
Kolacja też była specyficzna. W osobnym domku przeznaczonym do biesiadowania. Jedzenie bardzo lokalne, swojskie kiełbasy, szpek, własnej roboty majonez do jajek. No i oczywiście lokalny alkohol. My piliśmy dwa rodzaje: bimber o mocy 50 voltów na moje podniebienie oraz dużo słabszą nalewkę o bardzo fajnym smaku. A do tego inne specjały. Tego dnia byliśmy w siodle równo 12 godzin, wiec po kolacji nie było innej opcji jak iść prosto spać. W niedzielę też ruszamy zaraz po śniadaniu, a różnica czasu 1h powoduje, że śpimy krócej.
Plan na niedzielę to zwiedzanie Wesołego Cmentarza a następnie około 300 km do kolejnego noclegu.