Dzień w którym musimy dojechać na Słowację. Więc do roboty. Ale najpierw jedziemy do Sapanty. Atrakcją jest tam Wesoły Cmentarz. To moja druga wizyta w tym miejscu.
Drogi są tu miejscami niezwykle kręte. Łańcuch mam już jednak tak rozciągnięty w motocyklu, że i na prostej drodze i na tych zakrętach woła o regulację.
Zdziwiony byłem granicą rumuńsko-węgierską. Kolejka jak cholera, sprawdzanie paszportów. Spodziewałem się braku formalności. Po przekroczeniu granicy zmienia się czas o godzinę do tyłu. Kolejne granice to już właśnie takie symboliczne, bez zatrzymywania się.
Pod wieczór pogoda się psuje. Dojeżdżamy do Prešova w deszczu i zamierzamy tu nocować. Jednak prognozy mówią, że rano też będzie padać, więc rezygnujemy i jedziemy jak najdalej na zachód, gdzie prognozy są lepsze. I w ten sposób lądujemy miejscowości Svit.
Jest ciemno, zimno i pada deszcz. Jesteśmy okrutnie zmęczeni. Jechaliśmy cały dzień przez 11 godzin i 40 minut.