19 lipca 2014
Wyjechaliśmy w Petersburga razem z Andrzejem, ale on jechał w stronę jeziora Ładoga a potem w stronę granicy fińskiej a ja w stronę niemal przeciwną, zatem po dwóch przecznicach pomachaliśmy sobie na pożegnanie. Szkoda, że nie mógł z nami jechać. Z Mirkiem i Wiktorem umówieni byliśmy na konkretnej stacji benzynowej na wylotówce. Nawigacja przewidywała dziesięć minut a wyszło czterdzieści, przez korki oczywiście. Wiktor odprowadził nas kilkanaście kilometrów a potem już we dwóch zaczęliśmy napierać na północ. Droga prosta, ruch nie za duży.
Stacji benzynowych sporo, tak co 20 kilometrów. I tak jechaliśmy tą drogą monotonie, podziwiając przyrodę, robiąc krótkie przerwy na rozruszanie, papierosa i tankowanie. Zadaniem było dojechać przynajmniej do miasta Siegieża a najlepiej do Kiem. Pomimo późnej pory cały czas jest widno. Jesteśmy jakieś trzysta kilometrów od Koła Polarnego, ale pomimo tego, efekt braku nocy jest bardziej niż zauważalny. Nie jechaliśmy cały czas razem, były odcinki, że znikaliśmy sobie z oczu. Przykładowo Mirek tankował gaz a ja jechałem dalej a następnie on mnie doganiał. Pod koniec dnia nie znaleźliśmy się. Pomimo umówienia się, nie mogłem Mirka spotkać. Zrobiło się późno i dojechałem do Siegieży. Zasięgu w telefonie nie ma. Generalnie są dość długie obszary bez zasięgu. No cóż, przygoda to przygoda, skręciłem w las, dojechałem kilkadziesiąt metrów do przesieki, którą szły przewody wysokiego napięcia, znalazłem najlepsze dostępne miejsce na rozłożenie namiotu, zaparkowałem wiernego rumaka i … zacząłem walkę z komarami i meszkami. Masakra. Rozkładanie namiotu, przenoszenie rzeczy z motocykla – wszystko w pełnym rynsztunku i kasku na głowie. Czuję, że inaczej ogryzły by mnie do kości. Namiot mam zawsze zapięty więc wnętrze było „czyste”. Cały myk polegał na tym, aby niczym zmiana opon w F1, gdy wszystko będzie gotowe – otworzyć zamek i w mgnieniu oka dokonać zasiedlenia sobą oraz całym wyposażeniem. Wydaje mi się, że poszło nieźle. Dobiłem z dziesięć sztuk, które wleciały przez tę chwilę i rozgościłem się w moim przenośnym hotelu. Zasięgu nie ma, nie wiem gdzie Mirek. Jest pierwsza w nocy, widno, niby trudno zasnąć, ale już po chwili spałem.
20 lipca 2014
Rano komarów było mniej, ale meszek tyle samo, a one są gorsze. Spakowałem ekwipunek i w drogę aby znaleźć zasięg, wysłać i zapewne odebrać info od kompana. Niestety przez 70 km zasięgu brak. Następnie wreszcie otrzymuje info, lecz po pojechaniu do wskazanego hotelu okazuję że Mirka tam nie ma. Zatem w drogę dalej.
Zatankowałem i jadę. Wysłałem sms na jakim kilometrze drogi jestem i że mam nadzieję spotkamy się na jakiejś stacji. A od Kiem na północ stacji już dużo nie ma. Co około 100 km można zatankować. Co do zasady można na stacjach płacić kartą, jednak można usłyszeć że „tierminal nie rabotajet”. Procedura tankowania jest taka: podjeżdżam pod dystrybutor (tu gdzie stacji mniej, zawsze jest kolejka 1-3 samochody), idę do kasy i albo płacę za konkretną ilość paliwa, albo mówię „do polnowo”, pytam czy mogę kartą czy muszę gotówką, wracam zatankować, idę zapłacić.
W czasie drogi spotykam motocyklistę z Czech, jedzie głównie w góry Chibiny. Kilka razy widzę przy różnych okazjach parę Rosjan na Transalpie. Widzę ich także na parkingu przy restauracji na wysokości miasta Kandalaksza. Zatrzymuję się i dosiadam do stolika. Rozmawiamy i jemy obiad. Jadą z Moskwy do Murmańska do przyjaciół. Proponują, żebym pojechał z nimi. Opowiadam im jakie mam plany oraz pytam czy nie widzieli gościa na maxi skuterze. Nie widzieli. Tak tylko dodam, że ja zasięgu w telefonie nie mam. Narzeczona kierowcy także nie ma, ale on sam ma. Korzystam z tego i proszę o przysługę. Mianowicie w Murmańsku nocujemy u Iftikhara, człowieka z Couch Surfing https://www.couchsur…/people/ifti51/ telefonuję do niego i uzgadniamy jak się spotkamy. Dalej jedziemy razem w dwa motocykle. Na rogatkach Murmańska na moich nowych kompanów podróży czeka ich kolega Maxim. Następnie już w trzy maszyny jedziemy do miasta. Załoga Transalpa odbija do siebie do hotelu a ja z Maximem jadę pod mój adres uzyskany od Iftikhara. Gościnność Rosyjska a już dodatkowo wsparta braterstwem motocyklistów jest olbrzymia. Maxim nie wyobrażał sobie, że nie sprawdzi czy trafię pod podany adres oraz czy nie będę miał innych kłopotów. Doprowadza mnie na miejsce, pomaga wszystko wnieść, następnie lokalizujemy parking strzeżony i zabezpieczamy tam mój sprzęt. Umawiamy się na jutro na spotkanie i rozstajemy. Wracam do swojego lokum, które mieści się w zwykłym osiedlowym bloku z trzema klatkami. Jest to mieszkanie na parterze, z dwoma pokojami, jeden jest dla nas a w drugim mieszka już pewien koleś imieniem Dmitrij.
Tu mam wreszcie zasięg, piszę sms do Mirka ze współrzędnymi i adresem miejsca i rozkazem potwierdzenia czy on to dostaje. Po godzinie nie mam żadnego info. Dziwonię na jego numer i dodzwaniam się do niego do mieszkania w Hajnówce. Miło pogadać z żoną choć 8 zł/min nieco zniechęca. Teraz jeszcze Marina się denerwuje. No i wreszcie! Po jakimś czasie jest sms „jestem na rogatkach Murmańska, teraz odebrałem wszystkie smsy bo dopiero zamieniłem karty sim z rosyjskiej na polską”. Wychodzę na ulicę i za kilkanaście minut spotykamy się i kieruję Mirka pod klatkę schodową aby przenieść bambetle a następnie na parking strzeżony gdzie i dla niego miejsce z Maximem zarezerwowaliśmy.
Jak zwykle przyczyny prozaiczne: brak zasięgu, a poza tym on widział gdzie ja jestem na SPOT i starał się mnie dogonić. Udało by mu się to, gdyby na wybojach nie oberwał kufra. Miał dłuższą przerwę aby z pomocą lokalesów poskręcać stelaż. Kto zna Mirka ten wie, że to „umnyj” gość, sprawę załatwił, ale czasu stracił przez to sporo. Dopiero przed Murmańskiem zamienił karty i dostał moje informacje. A ta karta rosyjska służy jedynie do internetu (teraz z niej korzystam) i nie można na nią zadzwonić.
Dotarliśmy więc do Murmańska i jutro czas na zwiedzanie.
20 lipca 2014
Od rana jeździliśmy po mieście i zwiedzaliśmy. Miasto ma charakter wybitnie industrialny i portowy. O ile w Petersburgu mógłbym mieszkać, o tyle tu już nie. Jest szaro, zabudowa jest brzydka, w większości same bloki. Ludzie natomiast są wspaniali, uprzejmi, pomocni, skorzy do rozmów.
Kilka znanych miejsc:
21 lipca 2014
Co do mieszkania to „jest dobrze ale nie najgorzej jest”. Woda ciepła jest już od godziny 22, również z samym dostępem do mieszkania nie ma problemu. Śmiesznie jest. Rosja ma swój klimat.
W poniedziałek po śniadaniu ruszamy w drogę z Murmańska na „Rybaczij”. Nasz lokalny przyjaciel z Couchsurfing poinstruował nas jak postępować. Co prawda moim zdaniem, popartym Googlem, wjazd na Rybaczij od jakiegoś czasu jest łatwy, to według Iftikhara tak nie jest, a był tam kilka dni temu. Słowem cudzoziemcy wjechać nie mogą. I teraz następuje opis procedury: za Murmańskiem na ostatniej stacji zatankować, dojechać do posterunku, na pytanie „dokąd?” odpowiedzieć, że do miasta Nikiel na 1-2 dni do znajomych, następnie dalej kilometr do restauracji na kawę aby posterunek o nas „zapomniał” oraz odkręcić tablice rejestracyjne, po kawie wrócić i skręcić w lewo na Rybaczij sto metrów przed posterunkiem, i dalej już prosto kilka godzin bezdroży. Zobaczymy czy zadziała. Warto dodać, że część motocykli w Rosji jeździ bez tablic rejestracyjnych. Do końca nie wiem dla czego. Tak czy inaczej jest to na tyle niezwykłe, że jednoznacznie wskazuje na bycie Rosjaninem. A dla Rosjan wjazd jest dozwolony. Jest także problem benzyny, przez setki kilometrów brak jest stacji. Tankujemy do pełna a także tankujemy w butelki po wodzie. Te butelki idealnie można transportować wewnątrz opony zapasowej na moim kufrze. Gdyby jednak, to mamy namiar na miejsce na półwyspie, gdzie po zawyżonej znacznie cenie, będzie można zakupić małe ilości paliwa, zobaczymy. Jeżeli plan wypali, to internetu nie będzie przez kilka dni. We wtorek wjedziemy do Norwegii, i znowu będzie jak dawniej. Na pewno dam znać.
22 lipca 2014
W Rybaczij wjechaliśmy na max 20 km i dalej się nie da. Ryzyko rozwalenia skutera zbyt wysokie. Rozstaw osi w skuterze uniemożliwia dalszą jazdę. Co chwila ociera podwoziem o kamienie.
Te 20 x 2 kilometrów zajęło nam 4 godziny. Po powrocie na drogę skierowaliśmy się do Norwegii. Ale nie zdążyliśmy.
Wróciliśmy do miasta Nikiel. Miasto tak brzydkie, że aż pękają oczy. Jedyny hotel nie chciał nas przyjąć bo nie mieliśmy rubli. Człowiek na stacji benzynowej dał nam do dyspozycji swoją daczę nad jeziorem. Działkowy klimat ale spaliśmy do południa.
23 lipca 2014 rano
Brak nocy ma też taki efekt uboczny, że nie ma aż takiego znaczenia czy wyruszamy rano czy w południe. Na pewno przed zmrokiem się dojedzie.
W tej chwili jemy śniadanie z naszym „gaspadinom” który przyszedł do nas i jest bardzo skory do rozmów.