Niedziela nastała jakby nielegalnie, zbyt szybko. Jet lag. 6 godzin różnicy. Jak tylko telefony chwycily internet po wylądowaniu, to ten nowy czas wskoczył na ekran i koniec – obowiązuje.
Mamy osiem godzin brutto między lotami. O 15 startujemy do Hanoi, a jest 7 rano.
Lotnisko Changi jest ogromne. Żeby z terminala na inny przedostać się, trzeba jechać wewnętrzną kolejką. To nie przelewki. Wejścia do korytarzy, czy odnóg lotniska mają oznaczenia w minutach marszu. I są to wartości 7-9 minut. Pomyłka może być kosztowna czasowo.
Tracimy na lotnisku dużo czasu. Muszę zdeponować swoją torbę aby lekkim jechać do miasta. Ciągnie nas zapoznać się z tym lotniskiem i zobaczyć skąd wkrótce będziemy odlatywać. Schodzi się dużo czasu. Ponad dwie godziny.
Oddaję na przechowanie swoją torbę i już wolny i lekki jestem gotowy na miasto.
Udajemy się na stację pociągu miejskiego i jedziemy na stację City Hall. Jedzie się około 30 minut z lotniska do centrum.
Upał jest ogromny. Jest 32°C i jest wilgotność taka, że zaraz jesteśmy mokrzy.
Andrzej jest nerwowy i boi się, że spóźnimy się na lot. Chodzimy po ścisłym centrum tylko. I tak tu planujemy być za trzy tygodnie, więc nie mamy poczucia straty.
Jako fan Formula 1 zwracam uwagę na znane mi elementy toru ulicznego. To nocny wyścig w świetle silnych lamp, więc za dnia i po demontażu toru, nie wszystko jestem w stanie wyłapać. Tak czy inaczej to jest to miejsce, które tyle razy oglądałem w telewizji.
Godzinę wcześniej jesteśmy już przy naszej bramce lotu do Hanoi. Spokojnie czekamy. Lot jest nudny i trwa trzy godziny. Na uwagę zasługuje pyszne jedzenie jakie podano. To tylko kurczak z ryżem, ale jakie to było smaczne. Dobry prognostyk kulinarny na Wietnam.
Hotel jest zarezerwowany. Już doczekać się nie możemy prysznica i i normalnego spania.
Ja uwielbiam taką przesiadkową egzotyczną podróż, ale nie będę zakrzywiał rzeczywistości – to jest po prostu bardzo męczące.
Nooo.. trzeba ganiać póki zdrowie pozwala. Brawo!!