Dzień 5. Tbilisi

Śniadanie w hoteliku było pyszne. Zaraz potem udaliśmy się samochodem do stolicy. Po drodze odwiedziliśmy Monastyr Dżwari. Jakoś pozostałem bez wrażenia. Być może dla tego, że kościół Sveti Cchoweli zrobił na mnie bardzo duże pozytywne wrażenie i limit się wyczerpał.

Kupujemy bilety na pociąg sypialny z Tbilisi do Baku. Odjazd w środę.


Z Mccheta do Tbilisi jeździe się około 30 minut. Kierowca przywiózł nas prawie pod hostel. Mamy ekstra lokalizację. Trochę tylko obeszliśmy najbliższą okolicę. Zrobiliśmy podstawowe zakupy i odpoczywamy. Zwiedzanie później. Zamówiliśmy stolik w pobliskim Irish pubie na dzisiejszy mecz Polski z Irlandią.

Tbilisi może się podobać. My mieszkamy w starym centrum i tu wszystko jest ładne, przygotowane pod turystów. Ceny także są wysokie. Nie ma porównania między Kutaisi a Tbilisi. Krótko mówiąc przepaść. Jak to często bywa, kilkaset metrów poza turystycznym centrum widać sporą biedę. Moją uwagę zwłaszcza zwróciły walące się domy. Murowane i drewniane. Strach mieszkać, ale ludzie mieszkają. Sporo jest żebrzących kobiet.


W sumie ze trzy godziny łaziliśmy i nie mamy dość.


Mecz obejrzeliśmy w pubie. Sporo Polaków i Anglików. Atmosfera bardzo sympatyczna. Anglicy śpiewali swoje przyśpiewki. Ekstra było, zwłaszcza że wygraliśmy.


Po meczu poszliśmy do Łaźni Królewskich. Naturalnie gorące źródła zasilają baseny. Wynajmuje się taki basen wielkości dwa na trzy metry i głęboki na półtora. Jest tam też przebieralnia, toaleta a także zwykły prysznic. Wynajmuje się na godzinę. Jednak woda, która ma 45 stopni jest nie do wytrzymania ani dla mnie ani dla Jacka. Moczyliśmy nogi i próbowaliśmy się zanurzyć, ale bez szans. Poza tym nie jest to zdrowe od tak. Mój zegarek mierzy puls i po wyjściu miałem tętno 120 bez fizycznego wysiłku. 


Za to jak to działa dobrze na sen.