Dziś chłodniej od rana a także prognozy na podróż zagrażające deszczem.
Śniadanie zjedzone, pakowanie i w drogę do granicy.
Motocykle stały cały ten czas na chodniku przy ulicy. Wszystko z nimi w porządku, a jedynie pokryły się warstwą kurzu.
Do granicy droga dość dobra. Niecałe sto kilometrów. Zatankowaliśmy jeszcze, przejechaliśmy most na rzece Dniestr (piękna, niesłychanie kręta rzeka) i zaraz dojechaliśmy do kontroli celnej i paszportowej.
Poszło nam niezwykle szybko. Kwadrans i już byliśmy w Mołdawii. Kolejny kraj na mojej prywatnej liście zdobyty.
Pierwsze kilometry mnie urzekły. Krajobraz sielski, pachnące bzy, proste wsie z zabudową jaką pamiętam z dzieciństwa.
Potem włączamy się w główną drogę do Kiszyniowa. Droga też całkiem fajna i malownicza. Po bokach pola, sady i winnice. Fajnie się jedzie.
Niestety w pewnym momencie droga staje się okropna. Prędkość spada. Dodatkowo zaczynamy jechać w deszczu. Decydujemy się zjechać na stację benzynową i przeczekać chwilę, gdyż prognozy są obiecujące. Ruszamy po pół godzinie i już bez deszczu, jednak po mokrej i zabłoconej drodze. Dojeżdżamy do pierwszego celu turystycznego, czyli winnicy Milesti Mici. Organizujemy wizytę, kupujemy bilety. A mając godzinkę luzu, kupujemy też buteleczkę wina na wieczór.
Winnicę zwiedza się samochodami lub, tak jak my, motocyklami. Wjeżdża się pod ziemię.
Muszę przyznać, że zwiedzanie jest nieprawdopodobnym przeżyciem. Wszystko jest pod ziemią.
Kilka faktów: jest to 250 kilometrów podziemi, 1.5 miliona butelek wina, tysiące ogromnych beczek. To jest piwniczka!
Winnica została zbudowania po drugiej wojnie światowej i służyła pierwotnie jako źródło materiału budowlanego do odbudowy Kiszyniowa.
Potem została przekształcona w winnicę. Są to niesamowite tunele. Szerokie, wyasfaltowane, jasne. Nie jakieś wąskie, tylko szerokie na samochód, a po bokach jeszcze beczki z winem.
Najpierw wino leżakuje w beczkach. W spokoju, w ciszy, w ciemności. I trwa to lata. Około trzynaście, piętnaście lat! Potem jest przelewane do butelek i leżakuje kolejne lata, nabierając wartości. Butelki leżą w takich swego rodzaju katakumbach, mieszczących około półtora tysiąca butelek. Nie wygląda! Taka wnęka raz użyta na partię butelek, już do końca jest tym butelkom dedykowana.
Co jakiś czas, w specjalnej sali, spotykają się oficjalnie sommelierzy ze świata, aby ocenić partię wina. Do tego czasu nie wiadomo jaką wartość ma dana partia. Następnie butelki trafiają do dalszej przeróbki, czyli oczyszczenia, etykietowania, wyceny i wreszcie na rynek.
W sklepie lokalnym był duży wybór. Ceny wahały się od od 4€ do 5500€ sic!!!
Pokazano nam także miejsce gdzie leżakują „królowie”, czyli butelki ponad 1500€ sztuka. Było to miejsce za pięciotonowymi drzwiami.
Było to zarazem najdziwniejsze misce, w którym jeździłem motocyklem. Zrobiliśmy ponad 5 kilometrów i około 3-4 postojów na zwiedzanie. Wszystko z przewodnikiem. Trwało to około godzinę i kosztowało niecałą stówę złotych. Zdecydowanie warto!
Z winnicy do Kiszyniowa dojazd około pół godziny. Nie za bardzo zobaczyliśmy miasto. Może jutro?
Dziś zmęczeni, poszliśmy do meksykańskiej restauracji i tam spędziliśmy wieczór.
Jesteśmy zmęczeni, a jutro ciąg dalszy jazdy